Poruszającą historię wywózki na Syberię opowiedziała w Muzeum Żołnierzy Wyklętych Stanisława Watrakiewicz - emerytowana nauczycielka matematyki, dawna wiceprezydent Ostrołęki i wieloletnia miejska radna. Bolesne wspomnienia spisała w książce "Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj".
Stanisławę Watrakiewicz zna z pewnością wiele pokoleń ostrołęczan. Jest emerytowaną nauczycielką matematyki, przez wiele lat pracowała w I Liceum Ogólnokształcącym. Wychowała wiele pokoleń uczniów. Angażowała się także w pracę na rzecz miasta: była wiceprezydentem oraz miejską radną.
Ale nie o działalności edukacyjnej czy społecznej opowiadała w Muzeum Żołnierzy Wyklętych. Spotkanie dotyczyło jej niezwykle osobistych i trudnych wspomnień z wywózki na Syberię, spisanych w książce "Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj".
Wywózka, dramatyczna podróż i nieludzka ziemia
W 1941 roku panią Stanisławę, która miała wówczas trzy miesiące, wraz z całą rodziną (rodzice, rodzeństwo, dziadkowie) wywieziono na Syberię. Podróż skończyła się w Tobolsku: mieście, które dziś ma blisko 100 tysięcy mieszkańców i leży w obwodzie tiumeńskim, w dalekiej Rosji.
Już sama podróż była traumatycznym przeżyciem. - Moja babcia podróży nie przeżyła i zmarła w drodze. Dla mojego taty był to najbadziej dramatyczny moment, nie mógł o tym zapomnieć do końca życia. Umierając, wspominał Syberię i to, że matka nie ma mogiły. Babcię zostawili przy torach, nie pozwolili nawet na najmniejszy grób, zostawili na pastwę dzikich zwierząt - opowiadała pani Stanisława. Jej babcia miała 54 lata, chorowała i podróż w tragicznych warunkach okazała się dla niej zabójcza.
To nie jedyna tragedia, jaka spotkała wywiezioną na Syberię rodzinę. Na nieludzkiej ziemi zmarł też dziadek oraz brat pani Stanisławy, Tadeusz. - Czy państwo mieli kiedykolwiek potrzebę odwiedzenia ich tam na grobie, czy pojechali państwo? - zapytano ją na spotkaniu.
"Mój Boże drogi, za PRL było to niemożliwe" - odpowiedziała pani Watrakiewicz.
Po PRL moja mama zmarła, w 1989 roku, więc nie było takiej możliwości. Ja bardzo chciałam zobaczyć Tobolsk, był organizowany wyjazd, ale dowiedziałam się po fakcie. Moja bratanica miała się wybrać do Tobolska, ale się chyba już nie wybierze, założyła rodzinę i ma więcej obowiązków. Ta chęć na pewno była. Brat został pochowany na cmentarzu polskim w Tobolsku. Dziadek został pochowany w kołchozie odległym od Tobolska gdzieś o 40 kilometrów. Jest mogiła symboliczna babci, dziadka i brata w Sokołach.
Podzielić się kromką chleba, jak czuję głód, to bohaterstwo
Jakim miastem był wówczas Tobolsk? I jakie były największe poblemy zesłańców?
- Jak już znaleźliśmy się w tym Tobolsku, to mój tata zawsze mówił, że najgorzej było wchodzić pod górę. Miasto składało się z dwóch części: jedna w dole, nad rzeką, a druga na dużym wzniesieniu. Myśmy mieszkali na tym wzniesieniu - usłyszeliśmy od pani Stanisławy. - Nas było dużo, ośmioro. Nie było łatwo znaleźć dla nas pomieszczenie, tata szukał, ale nie było chętnych żeby nas przyjąć. W końcu znalazł kobietę, ona miała troje dzieci, mąż był na froncie. Ja tego domu nie pamiętam, ale siostra mi opowiadała, że to był niewielki dom z dwoma izbami. Ona jedno pomieszczenie nam udostępniła. Mama zawsze ją dobrze wspominała, była to bardzo dobra kobieta, bardzo współczująca. Jak mogła, opiekowała się nami.
Podzielić się kromką chleba, jeśli nie czuję głodu to żaden sukces. Ale podzielić się kromką chleba, jak czuję głód, to jest bohaterstwo. Jak ona tymi ziemniakami dzieliła między swoimi dziećmi a nas, to jest największy dowód jej wielkości serca.
Pani Stanisława wspominała, że rosyjska propaganda przygotowała miejscowych ludzi, że przyjadą "burżuje z Polski". Kiedy jej ojciec poszedł do pracy w cegielni i Rosjanie spojrzeli na spracowane ręce młodego rolnika, z niedowierzaniem pytali, dlaczego nie jest burżujem. - Jak się przekonali, że to żadne burżuje, to okazywali nam dużo serca - dodała.
Na spotkaniu wskazano, że badaczom trudno jest określić, ile osób wróciło z zesłania z Syberii, natomiast osoby, które tam pozostały możemy liczyć w setkach tysięcy - zarówno mówiąc o Syberii, jak i o Kazachstanie.
Książka w hołdzie mamie
Pani Stanisława Watrakiewicz poświęciła książkę m.in. w hołdzie swojej mamie.
- Chcę państwu powiedzieć tak: że w sumie to tak, jak i teraz uciekają z Ukrainy kobiety i dzieci, tak wywożono też kobiety i dzieci (...) Bohaterstwo tych kobiet było ogromne, codzienna walka o przetrwanie. Moja mama miała bardzo dużo umiejętności manualnych, zabrała ze sobą maszynę do szycia i szyjąc tym Rosjankom różne rzeczy, dostawała w zamian jedzenie. Dopóki było czym wymieniać, jeszcze jakoś się żyło - mówiła, kończąc spotkanie słowami:
Tata został doceniony, dostał odznaczenia, miał rentę inwalidy wojennego, natomiast mama była niedoceniona. Dopiero jak zobaczyłam przy wejściu do muzeum matkę z trójką dzieci, to się rozpłakałam. Moja mama też miała trójkę dzieci, mnie trzymała na rękach...