eOstroleka.pl
Kościół i społeczeństwo, HISTORIA

"Padre Juan". Misjonarz z kurpiowskiej ziemi, który oddał serce Paragwajowi [WIDEO]

REKLAMA
REKLAMA

Z Cyku do Paragwaju, z miłością do ludzi, z sercem otwartym na potrzeby najuboższych. Historia niezwykłego kapłana, który stał się mostem między dwoma odległymi kulturami.

Kurpiowskie korzenie

Jan Krajza pochodził z niewielkiej miejscowości Cyk, położonej w gminie Czarnia na Kurpiowszczyźnie. To właśnie tam, wśród kurpiowskich lasów i pól, kształtowała się jego wrażliwość i charakter. W 1991 roku przyjął święcenia kapłańskie, nie wiedząc jeszcze, że jego duchowa droga poprowadzi go tysiące kilometrów od rodzinnych stron.

Niedługo po święceniach podjął decyzję, która miała odmienić jego życie – wyjechał do Ameryki Południowej, by służyć jako misjonarz. Początkowo trafił do Boliwii, gdzie przez pół roku intensywnie uczył się języka hiszpańskiego. Jednak jego prawdziwym przeznaczeniem okazał się sąsiedni Paragwaj, gdzie przeniósł się jeszcze w tym samym roku.

Początek misji – walka o przetrwanie

Pierwsze miesiące w Paragwaju były dla młodego misjonarza prawdziwą szkołą życia. W swoich notatkach opisywał surowe warunki, w jakich przyszło mu żyć: "Budujemy swoją chatkę, mamy już dwie ściany, prycze i tamburu (pchły). W dzień gryzą nas wszelkiego rodzaju muchy, w nocy pchły. Ale dobry humor nam wciąż towarzyszy."

Przez trzy miesiące żył w spartańskich warunkach, z dala od cywilizacji. Do najbliższej osady było 10 kilometrów. Pod koniec 1992 roku ksiądz Jan rozpoczął pracę z rdzennymi mieszkańcami Guarani. To właśnie wśród tego plemienia miał spędzić większość swojego misjonarskiego życia.

Rzeczywistość paragwajskiej misji szybko okazała się brutalna. Pierwsze miesiące pracy wśród Indian Guarani przyniosły księdzu Janowi bolesne doświadczenie – epidemię ospy wśród dzieci. Nikt wcześniej ich nie szczepił, a choroba zbierała tragiczne żniwo. "Zawozili je po czworo-pięcioro do najbliższego szpitala oddalonego o 50 km, a ze szpitala zabierali martwe maluchy i rodzicom oddawali ich ciała. Płacz. Rozpacz. Dziesiątki ciał" – wspominał później te dramatyczne wydarzenia. W czasie epidemii zmarło 35 dzieci. "Nie pomógł ani szaman, ani medycyna białych. Za późno" – dodawał z bólem.

To tragiczne doświadczenie jeszcze bardziej umocniło jego determinację, by pomagać ludziom Guarani. Po latach w wywiadzie dla TVP 3 przyznał: - Posługuję się językiem Guarani. Po 14 latach zdaję sobie sprawę, że czasami śnię w tym języku. Człowiek się przejmuje problemami indian i we śnie pojawiają się te problemy indian już w języku Guarani.

Zdobywanie zaufania

Ksiądz Jan szybko zrozumiał, że zdobycie zaufania Indian nie będzie łatwe. Guarani byli przywiązani do swojej ziemi i mieli głęboko zakorzenioną nieufność wobec białych. Aby przełamać barierę nieufności, o. Jan musiał stać się dla nich nie tylko kapłanem, ale przede wszystkim ojcem, gospodarzem od wszystkiego. Musiał być ekspertem od uprawy ziemi, hodowli zwierząt, i jednocześnie ich rzecznikiem w walce o prawa do ziemi.

Choć wcześniej interesował się głównie maszynami, elektrycznością i mechaniką, teraz musiał szybko nauczyć się rolnictwa. "Uczyłem się na księdza, powiedz mi, jak się uprawia soję, kukurydzę, fasolę, maniok" – prosił sąsiadów. Ukończył również kurs pszczelarstwa, by lepiej służyć lokalnej społeczności.

Widząc trudną sytuację ekonomiczną Indian, o. Jan założył spółdzielnię produkcyjną, aby mogli brać kredyty i samodzielnie sprzedawać swoje plony bez pośredników. Gdy okazało się, że nikt nie chce pożyczyć pieniędzy Indianom, osobiście za nich ręczył. Zakładał szkoły, dbał o przyszłość młodego pokolenia Guarani. Jednocześnie szanował ich kulturę i tradycje. Podczas wizyt w Polsce, na rodzinnej Kurpiowszczyźnie, zbierał instrumenty muzyczne, które po powrocie przekazywał w darze swoim paragwajskim przyjaciołom.

Jego wysiłki przynosiły efekty. Po latach pracy, jak sam podkreślał, jego największym sukcesem było to, że 53 Indian poprosiło go o chrzest. Miejscowi nazywali go "małym Bogiem" i darzyli ogromnym szacunkiem.

Ostatnia parafia – Hohenau

Ostatnim miejscem posługi księdza Jana było miasteczko Hohenau, liczące około 16 tysięcy mieszkańców. Co ciekawe, w latach 30. i 40. XX wieku osiedlali się tam również Polacy uciekający przed wojną. Ksiądz Krajza trafił tam zaledwie rok przed śmiercią, ale nawet w tak krótkim czasie zdołał zdobyć serca parafian. "W ciągu tego roku zdobył serce całej wspólnoty" – wspominała jedna z parafianek. "Był człowiekiem o wielkim sercu".

W Hohenau o. Jan założył chór, dbał o to, by msze święte były dostępne dla wszystkich. W czasie pandemii wpadł na pomysł transmitowania nabożeństw, aby mimo ograniczeń każdy mógł w nich uczestniczyć.

Tragiczną ironią losu jest fakt, że człowiek, który przetrwał trudy misji i zmagał się z różnymi chorobami w dżungli, ostatecznie przegrał walkę z COVID-19. Wiadomość o jego śmierci ogłoszono 29 maja 2021 roku.

Ostatnie pożegnanie księdza Jana Krajzy w Paragwaju miało charakter prawdziwie królewski. Mieszkańcy Hohenau wyjechali na ulice w pożegnalnej karawanie. W uroczystości uczestniczyli jeźdźcy konni oraz miejscowi strażacy.

"Miał dużo pokory, radości... Na zawsze pozostanie w naszej pamięci" – wspomina jedna z mieszkanek Hohenau. "Jego gigantyczne serce podbiło nasze serca i opłakowaliśmy jego odejście."

Po śmierci o. Jana w mediach społecznościowych pojawiło się wiele wpisów wspominających jego zasługi. Paragwajski trener piłki nożnej, Edward Melgarejo (obecnie szkoleniowiec II-ligowego CA3F), zamieścił zdjęcie pokazujące, jak o. Krajza udziela mu ślubu, i napisał: "Nie ma słów, aby wyrazić mój ból i przerażenie z powodu odejścia Ojca Juana Krajzy. To niewiarygodne, że nigdy go już nie zobaczymy i nie będziemy mieć go z nami. Ale Bóg się nie myli, miał dla niego lepszą misję, potrzebował go przy sobie."

"Padre Juan" został pochowany 30 maja 2021 roku na cmentarzu w Hohenau. Choć jego ziemskie życie dobiegło końca, pamięć o nim trwa zarówno w Paragwaju, jak i na rodzinnej Kurpiowszczyźnie.

Dziedzictwo misjonarza z Kurpi

Historia ojca Jana Krajzy to opowieść o człowieku, który potrafił budować mosty między kulturami. Wychowany na Kurpiach, potrafił docenić i uszanować tradycje Indian Guarani, jednocześnie wnosząc w ich życie nowe wartości i możliwości rozwoju.

Jego postawa życiowa przypomina nam, że prawdziwa misja nie polega tylko na głoszeniu wiary, ale przede wszystkim na służbie drugiemu człowiekowi – na dostrzeganiu jego potrzeb i towarzyszeniu mu w codziennych zmaganiach.

Choć "Padre Juan" spoczął tysiące kilometrów od swojej rodzinnej ziemi, jego duch łączy dwa odległe światy – kurpiowskie lasy i paragwajskie wioski. Jak zapewniają bliscy mu parafianie: "Nigdy go nie zapomnimy". Z pewnością warto mówić o nim także w jego rodzinnych stronach, aby pamięć o tym niezwykłym misjonarzu z Kurpi trwała przez kolejne pokolenia.

Źródło: Kurek Mazurski, Misjonarz, eOstroleka
Materiał filmowy 1 :
REKLAMA

Wasze opinie

STOP HEJT. Twoje zdanie jest ważne, ale nie może ranić innych.
Zastanów się, zanim dodasz komentarz
Brak możliwości komentowania artykułu po trzech dniach od daty publikacji.
Komentarze po 7 dniach są czyszczone.
Kalendarz imprez
marzec 2025
PnWtŚrCzPtSoNd
 24  25  26  27  28 dk1 dk2
 3 dk4 dk5 dk6 dk7 dk8 dk9
dk10 dk11 dk12 dk13 dk14 dk15 dk16
 17 dk18 dk19 dk20 dk21 dk22 dk23
 24 dk25 dk26 dk27 dk28 dk29 dk30
 31  1  2  3  4  5  6
Dzisiaj:
Brak wydarzeń
×