Dariusz Bączek jest właścicielem firmy transportowej DB Trans z Chudka, w gminie Kadzidło. Kiedy wybuchła wojna, otrzymał telefon z jednej z fundacji, czy pomógłby przetransportować uchodźców z granicy do Polski. Nie wahał się i z drugim kierowcą, panem Konradem, wyruszył po uchodźców przekraczających granicę z Polską. W rozmowie z naszym portalem zrelacjonował, jak wygląda aktualna sytuacja na granicy z Ukrainą. Z jego opowieści wyłania się obraz Polaków chętnie pomagającym ludziom w potrzebie, ale też ciężkiego losu Ukraińców. Zapraszamy do lektury.
eOstroleka.pl: Był Pan na granicy z Ukrainą po uchodźców. Dlaczego się pan na to zdecydował?
Dariusz Bączek, właściciel firmy DB Trans: Jak pojechaliśmy, to nie wiedziałem, jak to wygląda, ale jak wracałem to nie żałowałem mojej decyzji i dlatego jedziemy jeszcze raz. Może nas nie stać na wiele, bo jesteśmy w trakcie pandemii i nasze autokary turystyczne i tak "umarły", ale chociaż tak pomożemy.
Jak wyglądał ten wyjazd?
Przejeżdżaliśmy na drugą stronę i staliśmy na terenie neutralnym, między granicami. Wieźliśmy dzieci, także takie małe, co mają po dwa miesiące czy kobiety w zaawansowanej ciąży. Ukraińcy transportują ich w różny sposób, m.in. karetkami, później my ich przejmujemy.
Ci ludzie nie wiedzą dokąd jadą. Przychodzą, otwierają oczy szeroko, wsiadają do autobusu i jadą. Fundacja załatwiła im gdzieś noclegi i tam ich zawieźliśmy, do sanktuarium koło Olsztyna. Wygląda to bardzo źle. Ludzie są zdezorientowani, płaczą, są zmarznięci, stoją tam godzinami. Nie wiedzą gdzie idą i po co idą.
Ile osób państwo transportowali?
Załatwiono noclegi dla 50 osób, ale dojechało z nami tylko 17. Godzą się ludzie, chcą jechać, tylko wszyscy chcą do Warszawy. Tłumaczą im, żeby nie jechali wszyscy do Warszawy, ale oni znają tylko Warszawę. Nigdy nie byli za granicą, w Polsce i oni chcą do Warszawy. Niby się zgodzili, że chcą do Olsztyna, ale przekroczyliśmy granicę, to ktoś chciał w Lublinie wysiąść, ktoś w Tomaszowie Lubelskim, za szlabanem już w Polsce ktoś w inny sposób próbował.
Dużo osób chce jechać właśnie na Warszawę. Nie wiem dlaczego, bo w Olsztynie czy Ostrołęce może będą mieli lepiej, jak w tej Warszawie. Ale oni Warszawę znają, bo jacyś ich znajomi pojechali do Warszawy, to oni też chcą. Jeden człowiek ucieka, to uciekają wszyscy...
Czy tam, na granicy polsko-ukraińskiej, jest bezpiecznie?
Czuliśmy się bezpiecznie. Większym zagrożeniem może byli ci "uchodźcy nieukraińscy". Oni chyba bardziej są niebezpieczni, niż cała reszta. To są faceci, pchają się... Ogólnie jest jednak bezpiecznie. Pogranicznicy nie robią problemów. Oczywiście nas kontrolowali, ale nikt nie robił problemów. Wręcz przeciwnie: staliśmy na odprawie, przyszła jakaś strażniczka, zapytała, czy zabierzemy jakąś rodzinę do Lublina, oczywiście zgodziliśmy się.
A co z jedzeniem, które dostarczane jest na granicę?
Byłoby lepiej, żeby to ktoś dostarczał do domów, gdzie ludzie się znajdują, ale nie na granicę. Tego jest tam za dużo i to się marnuje. Dużo tam rzeczy się marnuje, to nie poleży za długo na paletach. Ale ludzie pomagają, z reguły są dobrzy.
Co ludzie z Ukrainy wiozą ze sobą? Czy w sytuacji wojennej mowa jest w ogóle o jakichś bagażach?
Na tyle osób co do nas wsiadło to bagaży mieliśmy jakby kilka. My, Polacy, wyjeżdżamy na wczasy to mamy więcej bagażu niż oni jechali na całe życie, albo nie wiadomo do kiedy. Zabraliśmy 45 osób i mieliśmy pół bagażnika wolnego miejsca.
Tyle im zostało. Dziecko na rękach i walizeczka najpotrzebniejszych rzeczy.
Na pewno źle wygląda, że ludzie stoją w tej kolejce wiele godzin. A wiadomo, że to teren wojenny i ludzie muszą się spisać, kto przekracza granicę. Nie jest tak kolorowo, jak się o tym mówi w mediach, jest straszna dezorientacja, tam nikt nic nie wie. Policjant nic nie wie, strażnik nie wie. Pytamy się, gdzie mamy podjechać, to wzruszają ramionami. Za wszystkim trzeba chodzić.
Mimo to, w niedzielę jedzie Pan kolejny raz.
Pojechaliśmy raz, w niedzielę też jadę i mam faktycznie duży odzew. Ktoś chce pomóc, coś dać, ktoś się odezwał, że do paliwa chce się dołożyć. Nie ma sprawy, to są duże koszty, mi będzie lżej. Ja to robię charytatywnie, jadę i przywożę. Ale ktoś się odezwał i fajnie, bo ludzie chcą pomagać.