Jak wyglądały przedwojenne obrzędy kurpiowskie dotyczące śmierci i pogrzebu? Co robili Kurpie w dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny? Niezwykle znany i ceniony w naszym regionie ksiądz Władysław Skierkowski w 1939 roku przygotował obszerną publikację. Dotyczyła ona zwyczajów pogrzebowych na Kurpiach i pozwalała niejako oswoić się z tematyką śmierci.
Ksiądz Skierkowski rozmawiał z wieloma mieszkańcami ziemi kurpiowskiej, a ich relacje zamieszczał w swoich tekstach. Pisał, że Kurpie często myślą o śmierci i poważnie się nad nią zastanawiają, na co wskazują pieśni śpiewane niemal przy każdej okazji, nieraz nawet... przy weselach.
Przesądy o śmierci i sny
Kurpie przed wojną mieli wiele przesądów dotyczących śmierci. Spadanie ze ściany obrazu, lustra, dzbanka, talerza, pęknięcie szyby czy ściany, a nawet trzeszczenie mebli miało być zapowiedzią... czyjejś śmierci w tym domu - tak relacjonował jeden z mieszkańców Charciejbałdy, niejaki Mróz. Dodawał również, że aby ktoś z rodziny nie umarł, przy przeprowadzeniu się do nowego domu, należało położyć na progu jakiś przedmiot stalowy, najczęściej siekierę czy piłę - przez nie mieszkańcy wchodzili do izby. Przybijano też na progu starą podkowę.
Z kolei Bałdyga ze Zdunka przekazał inny przesąd: jeżeli wiozą umarłego i w drodze jedzie ktoś naprzeciwko, mówią, że niezadługo kogoś drugiego wywiozą ze wsi. Jeżeli idzie ktoś pieszo, to miałoby to oznaczać: jeżeli kobieta, to umrze we wsi kobieta, jeśli chłop, będzie wieś grzebać chłopa.
Inny przesąd dotyczył zegarka - jeżeli nakręcony zegarek nie chodził, mówili, że umarł ktoś o tej godzinie, którą wskazywał. Mówiono również, że jeżeli orszak weselny spotka w drodze trumnę na wozie, umrze ktoś z państwa młodych. Podobnie miało się stać, gdy przy ślubie przy ołtarzu zgasła świeca.
Jeden z przesądów dotyczył także wizyty księdza u chorego. Po zgaszeniu świecy, wszyscy patrzyli, czy dym idzie do góry - jeżeli tak było, uznawano to za znak zapowiadający śmierć chorego. Niezwykle makabryczny przesąd dotyczył drzew. Wierzono bowiem, że jeżeli późną jesienią zakwitnie wiśnia, będą w tym roku we wsi umierać dzieci.
Z kolei w Wigilię Bożego Narodzenia do stołu musiała zasiąść parzysta liczba ludzi, w innym przypadku - twierdzono, że ktoś w rodzinie umrze. Kolejną śmierć miało zapowiadać także wiotkie ciało zmarłego, bądź... oglądanie się koni podczas wiezienia zmarłego gospodarza na cmentarz.
Kurpie wierzyli również w sny. Na przykład, jeżeli komuś śniło się, że wypada ząb, był to znak, że ktoś w rodzinie umrze. Z kolei jeżeli śniła się nowa chałupa lub jej stawianie, był to znak, że... umrze sąsiad. Odpadający obcas lub podeszwa we śnie miały zwiastować śmierć kogoś z rodziny. Pogrzeb miał zwiastować też sen o białym chlebie.
Przygotowanie do śmierci. Ostatnie pożegnanie (i pojednanie)
Ksiądz Skierkowski wskazywał, że Kurpie, jako lud religijny, przygotowywali się do śmierci poprzez spowiedź i Komunię Świętą. Gdy byli już bliscy śmierci, żegnali się z nabliższymi.
- Gdy ojciec umiera, matka prowadzi dzieci do jego łoża i mówi: "Chodźta dziatecki, bo wano woma ociec uniro, to go pozegnojta". A ojciec, jeżeli ma siły, upomina ich, żeby żyli w zgodzie, Pana Boga kochali a potem do najstarszego syna mówi tak: "Synku, oddaje ci w osieke Dosie, Marysie, Franecke, a i o matko sie zaopsiekuj". Potym przeżegna wszystkich krzyżem świętym i mówi: "Niech Pan Bóg i Matka Boska waju osiekuje sie wsystkiemi" - relacjonował ks. Skierkowski.
Kapłan przytoczył również historię młodej dziewczyny ze Zdunka, która umierając pożegnała się z rodzicami, rodzeństwem i koleżankami i dodała: "módlcie sie scyrze za mno".
Kurpie pragnęli odejść w całkowitej zgodzie z otoczeniem i sąsiadami, dlatego w ostatnich godzinach wzywali do siebie tych, którym byli coś dłużni lub wyrządzili im za życia krzywdę. Gdy ci przychodzili, umierający przepraszali ich.
Jeżeli chory miał lekką śmierć, mówiono, że umarł śmiercią Matki Boskiej, jeżeli konał długo i się męczył - że śmiercią Jezusa. Również sama śmierć była obrzędem: aby nie dać szaanowi dostępu do łóżka chorego, kreślono kredą trzy krzyże na szczycie łóżka. Przy konającym odmawiano modlitwy, a latem otwierano okna, aby dusza mogła łatwiej wyjść z chorego. Co ważne, nie można było płakać przy konającym, bo to miało przedłużać agonię.
Przygotowanie ciała do pochówku
Gdy tylko chory umierał, rodzina czyniła przeróżne zabiegi, aby zmarłemu niczego nie brakowało w podróży na tamten świat. Zaczynało się od ubierania zmarłego. Twierdzono, że jego twarz powinna mieć wygląd człowieka śpiącego - dlatego pierwszą czynnością było przymykanie powiek. Niektórzy kładli monetę na górną powiekę i trzymali dotąd, dopóki ta się nie przymknęła. Jeżeli się to nie udało, twierdzono, że to znak, że zmarły wypatruje kogoś w rodzinie, a na kogo padnie wzrok, ten musi umrzeć.
Dolną szczękę zmarłego podwiązywano chustką, tak aby zmarły nie miał otwartych ust. Nogi związywano sznurkiem, aby się nie rozchodziły. Kiedy już ubrano zmarłego, do trumny wkładano m.in. czapkę, a to po to, by zmarłemu nie było zimno w drodze na Sąd Boski. W trumnie znalazła się też chusteczka, by zmarły na sądzie ostatecznym miał czym ocierać łzy.
Wierzono, że wszelkie życzenia zmarłego powinny być przez rodzinę spełnione, w przeciwnym razie zmarły miał przychodzić do domu i upominać się o swoje prawa.
U księdza i kościelnego
Czas na formalności. Jak wyglądały one przed wojną? Udawano się do proboszcza zawiadomić o śmierci parafianina. Interesant, wchodząc do księdza, mówił "pochwalonkę", a potem już w zależności od potrzeb: jeżeli chciał tylko pokropić ciało wodą święconą mówił, że przyszedł "z pokładnem". Gdy prosił o wyprowadzenie na cmentarz, przychodził "z wychodnem", a jeżeli chodziło o nabożeństwo w kościele (jak pisał ks. Skierkowski, dotyczyło to "rodzin dość zamożnych"), pytał o "pochówek".
Kiedy już załatwiono sprawę z proboszczem, interesant szedł do kościelnego "z podzwonnem". Biedni dawali kościelnemu 50 groszy, zamożniejsi więcej, za co kościelny zobowiązany był trzy razy dzwonić za zmarłego.
Czarna lub biała chorągiew
Znakiem żałoby w domu bya wystawiona czarna chorągiew. Jeżeli umarł kawaler czy panna, stawiano chorągiew białą. W domu, gdzie leżał zmarły nie wolno było wzniecać ognia, gotować, ani spać - ze wszelkimi czynnościami przenoszono się do sąsiadów. Mówiono, że nie należy spać tam, gdzie umarły, bo można już nie wstać.
Powszechny był też zwyczaj zasłaniania lustra płachtą, tak by dusza zmarłego nie miała się w czym przeglądać. Zatrzymywany był zegar, bo zmarłemu wybił już ostatnią godzinę. Niektórzy powiadamiali też krowy i konie o śmierci gopodarza czy gospodyni: "Wstońta krówki, bo juz wasa gospodyni nie zyje".
O pogrzebie trzeba było powiadomić ludzi we wsi. W Zdunku ktoś z rodziny zmarłego chodził o każdego domu i powiedziawszy "pochwalonkę", mówił na przykład: "Darujta mojemu tatuloziu i przydźta na pogrzyb". W parafii Kadzidło zapraszano na pogrzeb taką formułą: "Prosiła dusa Pana Jezusa, zebyśta śli za ciałem". Na takie zaproszenie każdy poczuwał się do obowiązku odprowadzenia zmarłego. Rzucali więc Kurpie swoje zajęcia i spieszyli do domu żałoby. Kiedy dotarli, klękali przy zmarłym i modlili się.
Majster od trumny
Trumnę na Kurpiach nazywano "grobem", a dla małych dzieci - "grobkiem". Każda wieś miała jednego lub więcej majstrów zajmujących się robieniem trumien.
- Trumna ma formę zwykłego, nieco rozszerzonego u góry koryta, zrobionego z desek sosnowych, z grubsza oheblowanych i wcale niemalowanych, zbitych drewnianymi gwoździami, zwanymi teblami. Wieko podobną ma formę (...) Na spód trumny kładą wiórki z pod hebla, rozściełają je równiutko i nakrywają białym prześcieradłem. Pod głowę dają poduszkę wypchaną temiż wiórkami lub sianem. Żadnych wybić wewnątrz trumny nie ma - opisywał ks. Skierkowski. Do każdej trumny dodawano krzyż drewniany.
Układanie nieboszczyka w trumnie odbywało się dzień przed pogrzebem. Sprowadzano najbliższych sąsiadów, którzy podnosili leżące na słomie ciało i układali w trumnie.
Katarzyna Kur z Klimka relacjonowała księdzu Skierkowskiemu, że wisielcom do trumny wsypywano mak, żeby "po śmierci rachował i nie miał czasu do niepokojenia żyjących". Co do wisielców, pierwsza osoba, która takiego samobójcę zobaczyła, musiała zdjąć go ze sznura i... mocno bić po twarzy, krzycząc "oddaj diabeł duse". Wierzono, że tak może on odzyskać przytomność.
Wiesielców i topielców chowano na cmentarzu, na miejscu niepoświęconym. Wierzono, że dusze samobójców błąkają się po świecie i męczą ludzi, a dusze dzieci nieochrzczonych płaczą w Boże Narodzenie.
"Strzyga"
Oczywiście nie brakowało legend pogrzebowych, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Jedna z nich dotyczyła "strzygi", czyli człowieka, który "ma zęby dwoma rzędami". Jeżeli taki jegomość umierał, miał być bardzo niebezpieczny dla żyjących. Kurpie wierzyli, że ma on dwa serca i w ciagu 24 godzin od śmierci wstanie, a potem znów położy się do trumny i kolejny raz umrze.
W Myszyńcu opowiadano historię "strzygi" z Wolkowych, który miał być wieziony na cmentarz po śmierci, po czym podniósł się z trumny, wystraszył wszystkich chłopów, sam wziął konie i jechał. Dopiero po paru minutach przewrócił się na wozie i umarł. Twierdzono, że człowiekowi, który jest "strzygą" należy... uciąć głowę - wtedy już się nie podniesie. W Zdunku "strzygę" kładziono w trumnie twarzą do dołu. Makabryczna historia.
Serdeczny palec nieboszczyka
Wróćmy jednak do pogrzebu. Kilka przesądów było ściśle przestrzeganych. Kobieta w ciąży nie mogła dotykać nieboszczyka, gdyż twierdzono, że może to zaszkodzić dziecku. Ojcu nie wolno było też nieść swojego zmarłego pierwszego dziecka, gdyż "wszystkie wyniesie na cmentarz", a matce nie wolno było iść za pogrzebem pierwszego dziecka, bo "wszystkie z domu wyprowadzi".
Twierdzono również na Kurpiach, że jeżeli ktoś ma guzy, narośla lub krosty na rękach, powinien... pociągnąć nieboszczyka za serdeczny palec, a na pewno wyzdrowieje.
Całonocny śpiew i gurznowanie
Uroczystość żałobna rozpoczynała się od śpiewów. Ksiądz Skierkowski przypominał, że w różnych parafiach obyczaje są odmienne. Przykładowo, Antoni Grzyb z Czerwińskich rozpoczynał śpiew od pieśni o św. Józefie, a Teofil Tyc z Białusnego Lasku od pieśni "Jezu w Ogrójcu mdlejący".
Śpiewy za zmarłego trwały całą noc przed pogrzebem. Gospodarz lub gospodyni przygotowywali z tej okazji posiłek - pierwszy o północy, drugi nad ranem. Można było bowiem się zmęczyć, śpiewając całą noc. Był więc chleb razowy, piwo, herbata i smażona słonina.
Na Kurpiach powszechny był zwyczaj głośnego i płaczliwego żalu, czyli "gurznowania". Ale wskazywano, że nie wszyscy robili to szczerze, a często dlatego, że taki był po prostu zwyczaj. Głośne zawodzenie na pogrzebach miało miejsce przy wyprowadzaniu ciała z domu i nad mogiłą. - Im więcej płaczu i głośnego zawodzenia, tym lepszy jest pogrzeb - pisał ks. Skierkowski.
Pochowanie i żałoba
Pochowunek odbywał się trzeciego dnia po śmierci. Wszyscy z wioski schodzili się do domu, gdzie leżał umarły i modlili się. Rozpoczynał się lament dzieci i całej rodziny. Gdy wszyscy pożegnali się ze zmarłym, sąsiedzi nakrywali trumnę wiekiem, przybijali gwoździami i wynosili przed dom.
Po zakończonej uroczystości na cmentarzu wszyscy szli do karczmy, gdzie otrzymywali poczęstunek - placek pszenny i kiełbasę, a zamożni dawali nawet wódkę. Na tym kończył się obrzęd pochówku.
Jak wyglądała żałoba? Przez cały rok nikt z rodziny zmarłego nie brał udział w zabawach i tańcach, a dziewczyny nie mogły służyć koleżankom za druhny na weselach.
Wszystkich Świętych na Kurpiach
W dzień Wszystkich Świętych Kurpie podążali do kościoła, by później wziąć udział w procesji na cmentarz. Według wierzeń kurpiowskich, w południe Bóg miał zwalniać dusze z miejsca przebywania na pokucie i pozwalał wrócić tam, gdzie żyły. Wierzono, że w procesji dusze miały iść przed księdzem, więc nikomu z uczestników procesji nie przyszło wyprzedzić kapłana.
W Dzień Zaduszny gospodynie spieszyły do kościoła z chlebami, by rozdać je ubogim. Bieda panowała wówczas w wielu rodzinach, więc gospodynie dzieliły bochenki chleba.
Kurpie chętnie przybywali w te dni do księdza proboszcza, by zamawiać msze święte i wypominki za zmarłych. Uważano też, że jeżeli w Zaduszki pada deszcz, cały świat opłakuje dusze zmarłych.