W przestrzeni publicznej w Ostrołęce zaczęły pojawiać się napisy z numerem telefonu do "Aborcji Bez Granic". To organizacja, która ma rzekomo pomagać w dokonaniu aborcji, co w Polsce jest przestępstwem. To, w jaki sposób wygląda cała procedura po wykonaniu telefonu, opisali niedawno dziennikarze "Nowego Państwa".
"Aborcja jest prawem" - takie hasło napisano przy jednym z dużych ostrołęckich marketów. Obok znajdował się napis "Aborcja bez granic" oraz numer telefonu do pro-aborcyjnej organizacji. Dotychczas tego typu napisy w przestrzeni publicznej pojawiały się raczej w większych miastach. W Ostrołęce to absolutna nowość.
Czym jest "Aborcja Bez Granic"? Choć nazwa mówi już wiele, to by dowiedzieć się więcej o działaniu organizacji zaglądamy na jej stronę internetową.
Aborcja Bez Granic wspiera osoby potrzebujące aborcji, między innymi, poprzez dostarczanie informacji, pomoc finansową, tłumaczeniową, organizowanie noclegów oraz pomoc w organizacji wyjazdu i zabiegu za granicą. Nie pytamy, jak osoba zaszła w ciążę ani dlaczego potrzebuje aborcji. Jedynym kryterium wsparcia finansowego jest taka potrzeba po stronie osoby, która się do nas zgłasza. Jedyną osobą, która ma prawo do decydowania o tym, czy przerwać, czy kontynuować ciążę, jest osoba, która w niej jest. Dotyczy to także osób, których ciąża trwa dłużej niż 12 tygodni
- czytamy. Aktywistki "ABG" rozwiewają wątpliwości także w tekście wyjaśniającym, dlaczego prowadzą taką organizację: "Chcemy, aby jak najwięcej osób miało szanse otrzymać rzetelną wiedzę o możliwościach bezpiecznej aborcji, która sprawi, że poczują się bezpieczniej i mniej samotnie". Nie wiadomo, w jaki niby sposób aborcja ma wpłynąć na poczucie się "mniej samotnie" - to już nie zostało wyjaśnione.
Niemal pewne jest, że organizacja działa na granicy prawa. W Polsce za nielegalną aborcję uznaje się przestępstwo karalnego przerwania ciąży, zgodnie z art. 152-154 Kodeksu karnego. Znajdują się tam również zapisy o "udzielaniu kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży".
Art. 152. § 1. Kto za zgodą kobiety przerywa jej ciążę z naruszeniem przepisów ustawy, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. § 2. Tej samej karze podlega, kto udziela kobiecie ciężarnej pomocy w przerwaniu ciąży z naruszeniem przepisów ustawy lub ją do tego nakłania. § 3. Kto dopuszcza się czynu określonego w § 1 lub 2, gdy dziecko poczęte osiągnęło zdolność do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Art. 153. § 1. Kto stosując przemoc wobec kobiety ciężarnej lub w inny sposób bez jej zgody przerywa ciążę albo przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza kobietę ciężarną do przerwania ciąży, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8. § 2. Kto dopuszcza się czynu określonego w § 1, gdy dziecko poczęte osiągnęło zdolność do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10.
Art. 154. § 1. Jeżeli następstwem czynu określonego w art. 152 § 1 lub 2 jest śmierć kobiety ciężarnej, sprawcapodlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10. § 2. Jeżeli następstwem czynu określonego w art. 152 § 3 lub w art. 153 jest śmierć kobiety ciężarnej, sprawcapodlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 12.
To, w jaki sposób działa "aborcyjny dream team", jak same nazywają się pro-aborcyjne aktywistki, ujawnił tygodnik "Nowe Państwo". Okazuje się, że warunkiem otrzymania leku niewiadomego pochodzenia, który ma pomóc w dokonaniu aborcji, jest zaakceptowanie regulaminu, w którym znajduje się zapis, że lek może mieć skutki uboczne, a użycie go jest wyłącznie na ryzyko osoby zażywającej oraz "darowizna" w wysokości 75 euro. Dodatkowo, w jednym z kolejnych maili osoba chcąca zażyć lek otrzymuje informację, że gdy komplikacje się pojawią "nie jest konieczne informowanie lekarzy o przeprowadzeniu zabiegu" oraz, że w przypadku hospitalizacji lekarz może wezwać rodziców, gdy osoba dokonująca aborcji jest niepełnoletnia. W mailu napisano także, że "ważne jest więc, aby oni również wiedzieli, co robić i co mówić w takiej sytuacji". Organizatorzy akcji doskonale zdają sobie bowiem sprawę, że pomoc w dokonaniu aborcji jest przestępstwem.
Sześć godzin – tyle czasu potrzebuje niepełnoletnia dziewczyna, by za pośrednictwem Aborcyjnego Dream Teamu załatwić sobie tabletki służące do zabicia nienarodzonego dziecka. Jak sprawdziło „Nowe Państwo”, stojące za wysyłką niewiadomego pochodzenia „leku”, feministki nawet nie próbują takiej dziewczynce zaoferować innego rozwiązania niż aborcja. Radzą jedynie, by w razie medycznych „komplikacji” mówić lekarzom, że doszło do samoczynnego poronienia
- czytamy w artykule Grzegorza Wierzchołowskiego.
Warto więc zastanowić się, zanim wykręci się numer zamieszczany często w przestrzeni publicznej. Może być to bowiem nie sposób na rozwiązanie swoich "kłopotów", ale prosta droga droga do utraty zdrowia, a nawet życia.