Przez ponad trzy i pół roku w ostrołęckim Sądzie Okręgowym toczył się proces dotyczący zastrzelenia 31-latka w lesie koło Ostrowi Mazowieckiej. Kulisy tej sprawy szokują - podobnie jak to, że w sprawie dwa sądy ustaliły... dwie różne wersje wydarzeń. W Sądzie Apelacyjnym sprawa obróciła się do góry nogami. Skazany za zabójstwo w pierwszej instancji, został prawomocnie uniewinniony (dwaj jego kompani też), a tego, który w Ostrołęce dostał najniższą karę, ostatecznie skazano za morderstwo.
Nie ulega wątpliwości, że Arkadiusz J. padł ofiarą egzekucji. Oddano do niego dwa strzały, w tym drugi "z przyłożenia". Mężczyzna zaginął we wrześniu 2015 roku i zdaniem Prokuratury Krajowej, która prowadziła śledztwo w tej sprawie, to właśnie wtedy doszło do morderstwa. Ciało mężczyzny znaleziono blisko rok później - zakopane w lesie. Wszystko dzięki zeznaniom "skruszonego" oskarżonego. Nieoczekiwanie, współpraca ze służbami obróciła się... przeciwko niemu. Prawomocnie jest on jedyną osobą skazaną w sprawie.
Ale po kolei. Proces w Ostrołęce ruszył w listopadzie 2018 r., a zakończył się wyrokiem w marcu 2022 roku. Rozpraw było wiele, przesłuchano wielu świadków.
Sprawa ta była niewielkim fragmentem wyłączonym do oddzielnego postępowania z obszernego, wielowątkowego śledztwa dotyczącego poważnych przestępstw kryminalnych. Sąd: - Podnieść należy, że znamienna większość osób w sprawie zeznających, to osoby ze świata przestępczego, często wielokrotnie karane.
Sąd wskazywał, że "osobnicy ci są w podobnym wieku, znali się i w ostatnich latach nie stronili od łamania prawa". Jeden z nich w 2015 roku był aresztowany do sprawy oszustw "na policjanta" i... uciekł z obserwacji sądowo-psychiatrycznej. Innego poszukiwano do sprawy o usiłowanie zabójstwa maczetą. - By wzmocnić swa pozycję i zapewnić sobie obronę przed innymi przestępcami, a także dla zysku, zaopatrzyli się w broń palną - ustalono.
Sprawa, którą rozstrzygał sąd w Ostrołęce, dotyczyła sprzedaży łącznie siedmiu sztuk broni. Uzgadniając warunki sprzedaży broni, podejrzani mieli się zorientować, że jednemu z kupujących bardzo zależy na udziale konkretnej osoby w transakcji i przeprowadzeniu jej w odosobnionym miejscu. Po odbiór miało zgłosić się kilku kupujących. Naciski, by ta konkretna osoba uczestniczyła w transakcji sprzedaży broni wzbudzić miały podejrzenie w oskarżonych w tej sprawie. Podejrzewali oni, że kontrahentom może zależeć na zlikwidowaniu ich kolegi, który stawał się ważną postacią światka przestępczego. Nie wykluczali też, że kupujący tak naprawdę chcą zabrać broń, a nie zamierzają za nią płacić. Broń pochodziła z przemytu - cztery sztuki przemycono drogą morską ze Stanów Zjednoczonych, a trzy pistolety automatyczne - ze Słowacji.
Tajemnicze zaginięcie 31-latka
Spotkanie transakcyjne było umówione 10 września 2015 roku w lesie k. Ostrowi Mazowieckiej. Las ten sąsiaduje z blokami socjalnymi, z których pochodziła późniejsza znaczna część świadków w tej sprawie. Wtedy też właśnie w tajemniczych okolicznościach zaginął Arkadiusz J. Policja wydała wówczas komunikat:
Trwają poszukiwania 31-letniego Arkadiusza J. Zaginięcie mężczyzny zgłosiła wczoraj do ostrowskiej komendy siostra, która miała z nim ostatnio kontakt w środę 9 września około godz. 16.30. Arkadiusz J. udał się w nieznanym kierunku i do chwili obecnej nie powrócił do miejsca zamieszkania i nie nawiązał kontaktu z rodziną. Rysopis mężczyzny: wzrost 186 cm., waga ok. 90 kg., średnia budowa ciała, włosy jasne, krótkie, oczy niebieskie, twarz owalna, nos średni, prosty, pełne uzębienie. Ubiór: szare spodnie dresowe, koszulka z krótkim rękawem koloru ciemnego, czarna bluza z kapturem, czerwona kurtka, czarne buty sportowe.
Z zeznań świadków w tej sprawie wynikało, że kilka dni przed zdarzeniem mężczyzna, który padł ofiarą zabójstwa, miał skarżyć się, że zapłacił 40 tys. zł za zakup broni, ale sprzedający "już tydzień odwleka, mimo zapłaconych pieniędzy".Miał nosić przy sobie broń krótką, a jedna z zeznających w sprawie osób, bliska zamordowanemu, twierdziła, że nie wiedziała w jakim celu zamawiał on kolejne sztuki broni. Konkubina ofiary przyznała, że feralnego dnia dzwonił do niej i zrzuciła mu czarną torbę podróżną, a po 15-20 minutach już nie odbierał telefonu.
Inny z przesłuchiwanych świadków przyznał, że słyszał, że w dniu zaginięcia mężczyzna "miał odebrać jakąś broń". Kolejny ze świadków miał po zaginięciu J. prowadzić rozmowy o jego zniknięciu. W luźnej rozmowie jedna z osób powiedziała mu, że "się znajdzie, pewnie jest gdzieś na imprezie", a po zasłyszeniu do kogo prowadzi trop, świadek usłyszał: "Jak on się z nimi zadał, to może być różnie".
Zaginionego szukał detektyw, który jako jedną z możliwych wersji brał prawdopodobną transakcję dotyczącą sprzedaży broni. Mijały miesiące, a po zaginionym nie było śladu. Kilka miesięcy po zaginięciu J. na tablecie jednej z kobiet, która była świadkiem w tej sprawie, pojawiła się wiadomość rzekomo od zaginionego, dająca nadzieję na to, że może on żyć. Świadek stwierdziła, że z tabletu korzystali domownicy, a dostęp do niego "mógł mieć" jeden z oskarżonych, który często u nich przebywał. Uszkodzony już tablet poddano badaniom, lecz biegły stwierdził, że nie jest on przydatny do badań i odczytania danych z pamięci wewnętrznej.
Przełom blisko rok później. Zwłoki zakopane w lesie
Przełom nastąpił w sierpniu 2016 roku. Po zeznaniach jednego z oskarżonych w tej sprawie odnaleziono wówczas zwłoki Arkadiusza J., zakopane w lesie. Przeprowadzono badanie pośmiertne zwłok, które wskazało, że do zgonu doszło w wyniku ciężkiego i nieodwracalnego urazu czaszkowo-mózgowego będącego skutkiem postrzału z broni palnej. W czasie badania pośmiertnego lekarz nie mógł stwierdzić, ze względu na rozkład ciała, jaki jest przedział czasowy między zgonem a datą ujawnienia zwłok. Stwierdzono natomiast, że był on trzeźwy w czasie, kiedy zginął.
Biegli medycy stwierdzili, że nie da się wykluczyć, że do pokrzywdzonego oddano dwa celne strzały w okolicę głowy. Po otwarciu czaszki denata ujawniono zniekształcony pocisk "ufiksowany w prawym mięśniu skroniowym i tkankach miękkich, który bezpośrednio poprzedzał otwór wlotowy w kości czaszki". Przeanalizowano też drugą z ran denata, poniżej prawego ucha. Stwierdzono, że pocisk ten nie wleciał do wnętrza czaszki, a rykoszetował od kości, uszkodził podniebienie i "najprawdopodobniej znalazł się w jamie ustnej, skąd najprawdopodobniej został odkrztuszony, wyjęty lub wypadł w trakcie pośmiertnego przemieszczania ciała".
Biegły z zakresu balistyki i broni palnej skonkretyzował - na pewno były dwa strzały. Jak dodał, pierwszy strzał oddano z odległości około 30 centymetrów, drugi - z kilku centymetrów, tzw. strzał z przyłożenia. Biegły profesor stwierdził: - Z dużym prawdopodobieństwem można uznać, iż strzelała tylko jedna osoba z jednego egzemplarza broni.
"Skruszony" oskarżony chciał wsypać kolegów
W sprawie, którą rozpatrywał sąd w Ostrołęce, kluczowe były zeznania jednego z oskarżonych. Po tym, jak ukrywał się do innej sprawy i został zatrzymany, zdecydował się "sypać" i opowiedział śledczych o znacznej ilości przestępstw. Współoskarżeni oczywiście podważali te zeznania, twierdząc, że są niewiarygodne.
Mimo długiego czasu, jaki upłynął od zdarzenia, zeznający oskarżony kilkadziesiąt razy składał wyjaśnienia. Sąd w Ostrołęce uznał, że były one "stanowcze, konsekwentne, logiczne, szczegółowe, obszerne i nie nastawione na uniknięcie odpowiedzialności własnej". - Co więcej, w oparciu o nie wykonano szereg czynności śledczych, których wyniki ich treśc potwierdzają czy też wyraźnie z wyjaśnieniami korespondują - wskazał sąd, nie mając wątpliwości, że w sprawie zeznawał "bezpośredni uczestnik czy współsprawca".
Na podstawie zeznań "skruszonego" oskarżonego, sąd stwierdził, że jest możliwe przypisanie ról, jakie każdy z oskarżonych odegrał w zabójstwie Arkadiusza J. Postępowanie trwało wiele lat i sąd doszedł do wniosku, że oskarżony nie miał powodu by "wsypać" kumpli w przestępstwo, którego nie popełnili.
"Skruszony" oskarżony miał wskazać miejsce ukrycia zwłok i broni identycznej z tą, którą strzelano do Arkadiusza J. W czasie eksperymentu szczegółowo opisywał broń i dodał, że taki sposób ukrycia pistoletu był jego pomysłem.
Transakcja miała wyglądać w ten sposób, że broń w pomarańczowej torbie podróżnej położona została na masce auta. Broń była sprawna, wyposażona w amunicję i gotowa do użycia. Pojawił się też kupujący wraz z "czterema nieustalonymi dotychczas osobnikami". Sprzedający broń postanowili się "ubezpieczyć" i wzięli ze sobą też... inną broń pochodzącą z przemytu. Jeden z oskarżonych wziął ze sobą przemycony z USA pistolet ze spiłowanym numerem, który kilka miesięcy wcześniej sprzedano do sklepu w stanie Pensylwania. Pozostali oskarżeni także byli uzbrojeni. To, co działo się później, zostało... inaczej zinterpretowane przez dwa różne sądy. Zapadły kompletnie odmienne orzeczenia.
Na kilkudziesięciu rozprawach, jakie odbyły się w Ostrołęce pojawiali się, głównie z inicjatywy oskarżonych i ich obrońców, świadkowie, których zeznania prawie nic nie wnosiły do sprawy. Mieli coś wiedzieć, ale okazywało się, że to wiedza "zasłyszana", "wyczytana" czy wynikająca z domysłów albo nie wskazująca źródeł informacji. Na etapie postępowania przed sądem pierwszej instancji nikt się jeszcze wówczas nie spodziewał, że sprawa zostanie odmiennie zinterpretowana po apelacji także w tych najważniejszych, kluczowych aspektach.
Wyrok w Ostrołęce: Wszyscy winni! Od 2 do 15 lat...
Sąd w Ostrołęce przyjął wersję, że w czasie transakcji, podczas wymiany zdań, miało dojść do scysji między jednym z przybyłych osobników, a sprzedającym broń. W końcu jeden z mężczyzn z ekipy "kupujących" miał sięgnąć prawą ręką do kieszeni spodni dresowych po ukryty tam pistolet, uprzednio wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z innym z obecnych tam osobników. Ale nie zdążył. W tym czasie jeden ze "sprzedających" miał wyciągnąć broń i strzelić mu w okolice głowy. Pozostali "sprzedający" zbliżyć mieli się do "kupujących", wyjmując broń, na co "kupujący" mieli uciec do samochodu i odjechać, a następnie porzucić auto obok stacji paliw.
Mężczyzna, do którego oddano strzał, upadł na kolana, a następnie na twarz. Sąd uznał, że oskarżeni mieli do niego podejść, wzrokowo się porozumieć, a jeden z nich z przyłożenia miał oddać kolejny strzał, dobijając Arkadiusza J. Ten zmarł w wyniku ciężkiego i nieodwracalnego urazu czaszkowo-mózgowego. Sprawcy mieli dokładnie rozejrzeć się, czy nikt nie widział zabójstwa. Jeden z nich miał przynieść ukryty w pobliżu szpadel "przez chłopaków kradnących kable" i wykopać duży, głęboki na dwa metry dół, a następnie zakopać tam zwłoki ofiary. Sąd ustalił: - Odzież i rzeczy osobiste miały być spalone i zakopane, a zabrano jedynie saszetkę-nerkę.
Miejsce zakopania zwłok polano olejem napędowym i środkami chemicznymi, by odstraszyć zwierzęta. Jeden z oskarżonych miał odnieść szpadel w miejsce, skąd je zabrał. Kluczyki do auta zamordowanego mężczyzny miały być przekazane jego siostrze z informacją, że J. "niedługo wróci". W aucie po bokach znajdowały się kolki i patyki (co wskazywało na wizytę w lesie), a w samochodzie była tylko bluza i torba podróżna.
Po przekazaniu kluczyków, kolejnym miejscem akcji był cmentarz. Tam jeden z egzemplarzy broni miał być zakopany przy grobie dalszej rodziny jednego ze sprawców. Pistolet miał zostać zakopany na cmentarzu przy pomocy saperki, zawinięty w taśmę i folię po innej broni. Z zeznań w tej sprawie wynika, że w tym samym miejscu na cmentarzu były też składowane inne jednostki broni. Kryjówka miała być niewidoczna dla osób postronnych.
Oskarżeni nie przyznawali się do winy. Jeden z nich twierdził, że został wplątany w to śledztwo, a zabójstwa nie mógł dokonać, bo we wskazanym czasie wyjeżdżał m.in. po samochód do Niemiec. Inny twierdził, że ma alibi, bo odbierał wstawione dzień wcześniej w celu instalacji gazu auto z oddalonego o 35 km warsztatu, na co ma fakturę. Sąd jednak uznał, że na podstawie zeznań właściciela warsztatu oraz wystawionej faktury nie można stwierdzić, czy oskarżony odbierał auto osobiście. Trzeci oskarżony stwierdził, że nie ma zamiaru wypowiadać się o czymś, w czym nie uczestniczył.
Powołani do sprawy biegli badali m.in. sprzęt komputerowy oskarżonych, a z wyszukiwań w internecie wynikało, że interesowali się oni m.in. kaburą do pasa, magazynkiem do broni czy danymi dotyczącymi pistoletu automatycznego. W jednym z telefonów znaleziono też zdjęcia broni krótkiej wraz z dwoma magazynkami wypełnionymi amunicją. W jednym z przeszukanych do sprawy pomieszczeń znaleziono natomiast lunetę odpowiednią do montażu w różnych rodzajach broni. Miało to potwierdzać, że interesowali się bronią. Biegli badali też oskarżonych, wydając opinie sądowo-psychiatryczne. Wszyscy byli poczytalni.
22 marca 2022 roku zapadł nieprawomocny wyrok.
- Pierwszy z oskarżonych został uznany przez sąd w Ostrołęce winnym tego, że "działając w zamiarze bezpośrednim pozbawienia życia mężczyzny oddał dwa strzały w jego głowę z pistoletu marki Smith & Wesson kal. 9mm model Shield, przy czym drugiego strzału dokonał po uprzednim skinięciu głową przez drugiego z oskarżonych, wskutek czego pociski nabojów kal. 9mm Luger spowodowały śmierć pokrzywdzonego w następstwie ciężkiego i nieodwracalnego urazu czaszkowo-mózgowego, przy czym zarzuconego czynu dopuścił się (...) w ciągu pięciu lat po odbyciu co najmniej roku kary pozbawienia wolności orzeczonej za umyślne przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu". Wymierzono mu karę 15 lat pozbawienia wolności.
- Drugi oskarżony stanął pod zarzutem podżegania do zabójstwa poprzez skinienie głową, co miało oznaczać sygnał do strzału. Sąd wymierzył mu karę 9 lat więzienia.
- Pozostali dwaj oskarżeni zostali uznani za winnych tego, że pomagali ukryć zwłoki pokrzywdzonego "przez ich zakopanie w oznaczonym ogniskiem miejscu, które to miejsce polano olejem napędowym i innymi środkami chemicznymi, zakupionymi tuż po zabójstwie w celu zabezpieczenia przed ingerencją zwierząt leśnych", a do tego jeden z nich miał zakopać pistolet na terenie cmentarza obok grobu swoich krewnych. Wyroki - 2 lata więzienia oraz 2 lata i 6 miesięcy więzienia.
Wydając wyrok, sąd stwierdził, że wszyscy czterej oskarżeni liczyli się z użyciem broni w trakcie transakcji, a skazany za zabójstwo poczuł się bezpośrednio zagrożony i widząc jego wzrokowe porozumienie i sięganie do kieszeni, gwałtownie zareagował i go zastrzelił.
- Czyny oskarżonych: zbrodnia, podżeganie do niej i poplecznictwo, znamionują się bardzo wysokim stopniem społecznej szkodliwości. Popełnione zostały przy okazji nielegalnej transakcji bronią palną. Godzą jaskrawo w poprawność stosunków społecznych, a dokonane zostały co prawda w lesie, lecz w środku dnia i tuż obok powiatowego miasta - uzasadniał sąd.
Rewolucyjny wyrok w Białymstoku: trzy uniewinnienia i 15 lat
Sąd Apelacyjny w Białymstoku ocenił zgromadzony materiał dowodowy (także po jego uzupełnieniu) zupełnie odmiennie i dokonał absolutnej rewolucji w wyroku, jaki zapadł 1 grudnia 2023 roku. Mężczyźni skazani wcześniej na kary 15, 9 i 2,5 roku więzienia zostali uniewinnieni! Z kolei ten, który w Ostrołęce usłyszał najniższy wyrok - 2 lata więzienia - został uznany winnym zabójstwa i skazany na 15 lat więzienia.
Sąd na wstępie wskazał, iż sprawa ta była wyjątkowo trudną do oceny zwłaszcza, że dotyczyła środowiska przestępczego na swój sposób hermetycznego, w którym obowiązują inne normy etyczne i moralne.
- Wyjaśnienia jednego z oskarżonych co do udziału współoskarżonych w inkryminowanym zdarzeniu i roli którą odegrał każdy z nich były jedynym dowodem w sprawie. Tymczasem dowód z pomówienia jest dowodem szczególnym, który winien być traktowany z wyjątkową wnikliwością i ostrożnością. Wyrok nie może opierać się na domniemaniach czy przypuszczeniach, a każda wątpliwość, która pod znakiem zapytania stawia prawidłowość orzeczenia Sądu I instancji w zakresie przypisania oskarżonemu sprawstwa czynu, w tym przypadku zbrodni zabójstwa, nie może prowadzić do skazania osoby - uzasadniano.
Sąd Apelacyjny stwierdził, że sąd w Ostrołęce "dokonał wyjątkowo dowolnej i wybiórczej oceny materiału dowodowego". Stwierdzono: - Sąd Okręgowy procedując w tej sprawie uchylił się od analizy wyjaśnień składanych przez jednego z oskarżonych, nie dostrzegając bądź ignorując pojawiąjące się w tych wyjaśnieniach rozbieżności, które w sposób istotny przekładają się na oceny wiarygodności wyjaśnień tego oskarżonego.
Sąd Apelacyjny oceniając wyjaśnienia składane przez tego oskarżonego, wbrew stanowisku zaprezentowanym przez Sąd I instancji wskazał, że o ile wyjaśnienia te pozostają stanowcze i konsekwentne, co do samego udziału współoskarżonych w inkryminowanym zdarzeniu i roli, która tenże oskarżony każdemu z nich przypisał, o tyle konkluzji takiej nie można odnieść do okoliczności poprzedzających zabójstwo, przebiegu samego zdarzenia czy okoliczności następujących po zabójstwie tego mężczyzny. Oskarżony gubił się bowiem w szczegółach, które w sposób istotny przekładają się na ocenę jego wiarygodności. Uwaga ta dotyczyła również i zagadnień związanych z osobami przez niego pomawianymi i wyjaśnienia oskarżonego w tym wymiarze również weryfikują się w sposób negatywny. Również dowody przedstawione w toku procesu na poparcie linii obrony prezentowanej przez jednego z oskarżonych, co finalnie przełożyło się również na sytuację procesową pozostałych dwóch oskarżonych, w konfrontacji w wyjaśnieniami współoskarżonego i wbrew stanowisku Prokuratora i Sądu I instancji poddają w wątpliwość treści podawane przez pomawiającego. Co w konsekwencji doprowadziło do tego, że Sąd Apelacyjny nie dające się usunąć wątpliwości rozstrzygnął na korzyść trzech oskarżonych uniewinniając ich od popełnienia zarzucanych im czynów.
Ostatecznie ten "skruszony" oskarżony... był jedynym skazanym w tej sprawie. Za zabójstwo! Sąd Apelacyjny uznał, że ten, który podawał szczegóły zdarzenia, faktycznie sam strzelał do Arkadiusza J. i w prawomocnym wyroku wymierzył mu karę 15 lat więzienia.
- Sąd Apelacyjny przy wymiarze kary wziął pod uwagę, iż oskarżony ujawnił miejsce pochówku pokrzywdzonego i pomimo iż przedstawił w sposób nieprawdziwy udział pozostałych oskarżonych w tym zdarzeniu uznał, że wymierzenie wyższej kary byłoby niecelowe z punktu widzenia interesu społecznego - stwierdzono.