Walczył z bolszewikami, był powstańcem warszawskim, a przez pięć lat dowodził ostrołęcką komendą policji. Eugeniusz Motoczyński dopiero w wolnej Polsce, w 2005 r., doczekał się uniewinnienia od czynów, które w politycznym procesie zarzucili mu komuniści.
Eugeniusz Motoczyński urodził się 30 grudnia 1892 roku w Tyszowcach pow. Tomaszów Lubelski, woj. lubelskie. W styczniu 1919 r. został komendantem milicji ludowej w powiecie hrubieszowskim. Kilka miesięcy później objął stanowisko komendanta powiatowego Policji Państwowej w Krasnymstawie.
W wojnie polsko-bolszewickiej oddział policyjny dowodzony przez Eugeniusza Motoczyńskiego brał udział w bitwie pod Miastkowem. Jak wskazują prasowe doniesienia, zginęło wówczas kilku policjantów. Niektórzy z nich spoczęli w Ostrołęce:
- post. Jan Rodziszewski - funkcjonariusz II Komisariatu PP w Białymstoku. Poległ 2 sierpnia 1920 r. jako szeregowiec kompanii policyjnej w bitwie z kawalerią III Korpusu Konnego Gaja Bżyszkiana pod Miastkowem
- post. Franciszek Szugalski - funkcjonariusz posterunku PP w Goniądzu. Poległ 2 sierpnia 1920 r. w bitwie pod Miastkowem;
- st. post. Ludwik Tide - funkcjonariusz komendy łomżyńskiej. Zmarł w szpitalu 15 sierpnia 1920 r. z powodu ran odniesionych w bitwie pod Miastkowem;
W latach 1925-1931 Eugeniusz Motoczyński był komendantem powiatowym Policji Państwowej w Ostrołęce, a w latach 1931-1936 zajmował podobne stanowisko w Ciechanowie.
Szczególnie przysłużył się walce z przestępczością kryminalną, za co był wielokrotnie nagradzany. Tuż przed II wojną światową, już w Warszawie, prowadził wiele śledztw dotyczących zabójstw czy napadów rabunkowych - z bardzo dobrym skutkiem, co nie umknęło uwadze komendanta głównego Polskiej Policji, udzielającemu mu pochwały. 1 kwietnia 1939 r. Motoczyński awansował ze stopnia komisarza na nadkomisarza.
W czasach II wojny światowej także służył Polsce - brał udział m.in. w powstaniu warszawskim. Po wojnie zgłosił się do pracy w milicji, ale nie został przyjęty. Był prześladowany przez komunistów, aresztowano go w 1952 r. i w procesie politycznym skazano na 6 lat więzienia. Motoczyńskiego oskarżono o dręczenie komunistów zatrzymanych w Ciechanowie poprzez... zakucie ich w kajdanki podczas konwojowania.
Były komendant ostrołęckiej policji zmarł w 1958 r. O jego dobre imię przez lata walczył syn, Jerzy. To m.in. za sprawą jego zaangażowania w 2005 r. Sąd Najwyższy uchylił wyrok wobec Eugeniusza Motoczyńskiego, uniewinniając go od czynów zarzucanych mu przed laty.
Tak prowadził śledztwa Eugeniusz Motoczyński
O kulisach działania Eugeniusza Motoczyńskiego można było przeczytać w policyjnej gazecie "Na posterunku". Były już wówczas komendant ostrołęckiej policji (szefował wtedy policji w Ciechanowie), opisywał, jak doprowadził do skazania zabójcy.
W dniu 30 sierpnia 1934 roku prowadzałem poważne dochodzenie w sprawie napadu na plebanię w M.; badałem w swoim gabinecie cały szereg świadków przez cały dzień do późnego wieczora.
Około godz. 21-ej zapukał ktoś do drzwi; za chwilę wszedł wysoki, barczysty mężczyzna, ubrany w krótką kurtkę, rozpiętą, z pod której zauważyłem tylko koszulę, bez kamizelki i kołnierzyka. W mężczyźnie tym poznałem rządcę majątku Pawłowo, Aleksandra S , znanego już mi przedtem osobiście. Widząc zdenerwowanie S., poprosiłem go, by opowiedział, o co mu chodzi. S. odrazu rozpoczął zawiadomieniem, że kolega jego, właściciel majątku Pawłowo, Jerzy W., w jego obecności, w pokoju dworu Pawłowo, dwoma celnymi strzałami z pistoletu w głowę pozbawił się życia. Słysząc oświadczenie S., człowieka inteligentnego, posiadającego wyższe wykształcenie rolnicze i będącego najbardziej zaufaną osobą W,, nie miałem powodów nie wierzyć w samobójstwo; wypytywałem o zdarzenia, o szczegóły, które poprzedziły wypadek.
S., od którego czuć było alkohol, dość spokojnie opowiadał historię wypadku; powtórzył mi nawet zdanie, jakie wypowiedział W. przed śmiercią, a mianowicie oświadczył, że W., przed skierowaniem lufy pistoletu do swojej głowy, zaklął i miał się wyrazić: "Takie życie, jakie ja mam, to pies z nim", po czym strzelił sobie w głowę dwa razy; strzały nastąpiły momentalnie jeden po drugim. Na moją uwagę, dlaczego mu nie przeszkodził, S. odpowiedział, że leżał na łóżku i już nie zdążył, gdyż działo się to bardzo szybko. Wiedząc o niektórych niepowodzeniach życiowych W., nabrałem przekonania co do samobójstwa, zwłaszcza, źe S., osobisty przyjaciel W., był naocznym świadkiem wypadku. Zapytałem, czy W. przez jakiś czas żył po strzałach; S. odpowiedział, że śmierć nastąpiła natychmiast.
Przez kilka minut myślałem, jak mam postąpić: czy osobiście pojechać z Ciechanowa i obejrzeć trupa, czy też dać polecenie telefonicznie odnośnemu posterunkowi P. P., aby załatwił czynności związane z przeprowadzaniem dochodzenia przy samobójstwach; fakt jednak osobistego zgłoszenia się u mnie S. z zameldowaniem o wypadku nałożył na mnie bezpośrednią odpowiedzialność za należyte załatwienie tej sprawy i wskutek tego postanowiłem zawiadomić lekarza powiatowego, aby razem ze mną udał się na miejsce wypadku. Po upływie godziny siedzieliśmy z lekarzem w samochodzie, który mknął szosą do Pawłowa. W samochodzie S. w dalszym ciągu opowiadał o okolicznościach, w jakich nastąpiła śmierć W. i w ten sposób również odpowiednio przekonał lekarza powiatowego o samobójstwie W.
Po przyjaździe do Pawłowa wszedłem z lekarzem do pokoju, gdzie ieżał trup. W pokoju było ciemno i dopiero na moje żądanie zapalono lampę, która świeciła niezbyt jasno. Sam pokój przedstawiał ponury i niesamowity wygląd: pod ścianą, nogami do okna, leżał na podłodze w olbrzymiej ilości krwi trup W., ą w odległości około 1 metra od głowy, na podłodze znajdował się niklowy browning kal. 7.65, z którego padły tragiczne strzały. Powierzchowne oględziny trupa wykazały, źe istotnie śmierć nastąpiła wskutek otrzymanych 2 strzałów w głowę.
W odległości około 3 metrów od trupa znaleziono dwie łuski po wystrzelonych nabojach pistoletowych. Świadków wypadku poza S. nie było. Trudno było więc orzec przed dokonaniem sekcji, czy może tu byc inna przyczyna śmierci, jak samobójstwo, tym bardziej, że na włosach jednej z ran widoczne były ślady osmalenia. Przystąpiłem do szczegółowych oględzin pokoju. Przy drzwiach wejściowych od przedpokoju leżały dwie łuski pistoletowe, oddalone od siebie o około 1 metra; ramy okna, pod którym leżał denat, jak również i szyby były zbryzgane obficie krwią. Wpatrywałem się przez kilka minut w części okna, gdzie znajdowały się plamy krwi, starając się odtworzyć poszczególne momenty dramatu. Odszedłem od okna celem obejrzenia innych części pokoju i wypytania domowników o zachowaniu się denata w dniu śmierci i po kilkunastu minutach znów wróciłem do pokrwawionego okna.
Oglądając ramę okienną, zauważyłem mało widoczną skazę; kiedy oświetliłem ją latarką elektryczną, okazało się, że jest tam otworek, wielkości około półtora mm średnicy, podobny do dziurek, wytwarzanych przez robactwo w drzewie. Scyzorykiem spróbowałem, czy otwór jest głęboki; koniec noża wszedł głęboko i nie znalazł oporu. Niezwłocznie udałem się do parku, który otaczał dwór i w ramie okna z zewnątrz znalazłem otwór znacznie w średnicy większy, niż wewnętrzny, z którym jednak stanowił jedną całość, wokoło otworu wyjściowego (ze strony zewnętrznej) drzewo było od łupane. Przystąpiłem do odszukania odłupanych kawałków drzewa i w ciągu pół godziny przy pomocy latarek elektrycznych zdołałem odnaleźć kilka. Po przyłożeniu ich — do otworu na ramie zupełnie pasowały i nie ulegało wątpliwości, że stąd one pochodzą.
Na podstawie osiągniętych wyników przy oględzinach doszedłem do przekonania, iż otwór wymieniony powstał od przejścia kuli przez ramę i że wobec tego należy stwierdzić, że było nie dwa strzały, które uśmierciły W., lecz trzy i trzeci strzał stanowi jakąś tajemnicę. W wyniku dokładnej rewizji marynarki i kamizelki S., które leżały na podłodze, znaleziono w kamizelce trzecią łuskę pistoletową. Zwróciłem się do będącego we dworze S. o wyjaśnienia, co ma oznaczać strzał, od którego kula przebiła ramę okienną, pozostawiając otwór, który, sądząc po świeżym odłupaniu kawałków drzewa, powstał prawdopodobnie przed kilku godzinami. Pytanie to wprawiło S. w zakłopotanie. Silnie zmieszany, przez kilka minut nie dawał żadnej odpowiedzi, a po namyśle odpowiedział, że możliwe, iż W. trzy razy strzelał, lecz on leżał już w łóżku, był zmęczony i dlatego o tym zapomniał. Możliwe jest również, że W. strzelił pierwszy raz na próbę; w jaki zaś sposób łuska niogła znaleźć się w jego kamizelce, nie mógł wytłumaczyć. Fakt ujawnienia trzeciego strzału, nielogiczne tłumaczenie się, że nie słyszał trzeciego strzału — sprawiły, że zapewnienia pierwotne S. odnośnie samobójstwa W. straciły na prawdziwości i raczej utwierdziły mnie w przekonaniu, że ma się tu do czynienia z zabójstwem i ewentualnym sprawcą zabójstwa m ożej być tylko sam S.
Postanowiłem zatrzymać S. i zabrać go do Ciechanowa, celem uniemożliwienia mu zatarcia śladów. Obserwując S., widziałem u niego silne zdenerwowanie, miał przy tym niesamowity wygląd. Spokojnie oświadczyłem S., że pojedzie ze mną do Ciechanowa. Kiedy wystraszony zapytał mnie, czy podejrzany jest o zabójstwo, odpowiedziałem mu, że aczkolwiek na razie go nie podejrzewam, to jednak niepożądane jest, aby pozostawał na miejscu, gdyż to właśnie mogłoby zrodzić różne podejrzenia. Odpowiedź moja zadowoliła S., który niezwłocznie począł ubierać się i za chwilę był już gotów do wyjazdu. Po półgodzinnej jeździe zajechaliśmy na Posterunek P. P. w Ciechanowie, gdzie zostawiłem S. dyżurnemu, zaznaczając, że S. podejrzany jest o zabójstwo.
W ciągu trzech dni S. nie przyznawał się do popełnienia zbrodni, twierdząc, że W. był jego serdecznym przyjacielem; dopiero w czwartym dniu, po wykazaniu mu całej nielogiczności jego tłumaczenia wobec ujawnionych wyżej faktów oraz ujemnego dla niego wyniku sekcji zwłok, że w wypadku przyznania się do winy następuje złagodzenie kary, — S. przyznał się do winy. Wyrokiem sądu okręgowego S., uznany winnym zabójstwa W., skazany został na 6 łat więzienia.