Co ostrołęczanie sądzą o zakupowym szale związanym z epidemią koronawirusa? Czy zapasy są potrzebne? Czy nie przesadzamy, robiąc je aż w takiej ilości? Zapytaliśmy o to naszych czytelników. Oto ich opinie.
O zjawisku 'koronashoppingu" pisaliśmy wczoraj - ostrołęckie sklepy wypełniły się ludźmi, którzy masowo robili zakupy. Pisaliśmy o tym w artykule o "
zakupach w czasach paniki". W naszym nowym cyklu "Powiedz Co Sądzisz" zapytaliśmy naszych czytelników, co o tym sądzą i czy mieli problemy ze zrobieniem zakupów.
Jakie artykuły znikały w mgnieniu oka? - Przede wszystkim artykuły suche, tj. makarony, kasze, ryż, mąki. No i oczywiście papier toaletowy, gdzieniegdzie mydła i środki czystości/dezynfekujące - pisze pan Adrian.
- Brak pampersów, wody - wskazuje pani Klaudia.
Deficyt towarów nie był jednak widoczny we wszystkich sklepach.
- Ja byłam wczoraj na zakupach. Wszystkiego jest pełno, niczego nie brakuje, jest tylko większy rozgardiasz, bo rozładowują wciąż nowe palety z towarem i ludzi od groma - dodaje pani Anna.
NIE DAJMY SIĘ ZWARIOWAĆ
Wielu naszych czytelników wskazuje, że panika w czasie zagrożenia koronawirusem nie jest niczym dobrym. Podobnie mówił chociażby minister zdrowia Łukasz Szumowski, wskazując, że nie ma sensu wykupowanie towarów na zapas.
- Najbardziej ludziom brakuje mózgu. Wszystko z głową, jak chcecie robić zapasy to róbcie, ale nie kupujcie tonami. Tyle tego nie przejecie, nie ma szans - wskazuje pani Ewelina.
- Nie dajmy się zwariować, tylko spokój i higiena - dodaje pani Elżbieta.
- Naprawdę ludzie nie siać paniki. Tyle chorób było wcześniej i jakoś nikt o tym nie rozgłaszał w mediach społecznościowych, raptem pojawił się koronawirus i panika - twierdzi pan Bernard.
UŚPIONA CZUJNOŚĆ
Jeden z naszych czytelników zwrócił uwagę na fakt, że w innych krajach normalnym zwyczajem bywa, że obywatele mają zapasy wody, lekarstw i żywności na co najmniej tydzień.
- Ogólnie te wielkie zakupy są pokłosiem swego rodzaju "uśpionej czujności" ludzi żyjących od kilkudziesięciu lat w spokoju i rosnącym dobrobycie. Po prostu jest nam tak dobrze, że na wszelkie zagrożenia zaczęliśmy machać ręką. W niektórych stanach USA to normalny zwyczaj, że większość obywateli ma zapas wody, lekarstw i żywności na minimum 7 dni (kiedyś mówiono o 3 dniach, jednak po huraganie Katrina stwierdzono, że to za mało). Produkty, które są ogólnie rozchwytywane to takie, które zasadniczo nie mają daty ważności i się nie psują - dlatego równie dobrze taki zapas można było zrobić 2-4-6 czy 10 lat temu. Nikt nie mówi o tym, żeby robić zapasy jak na oblężenie Stalingradu, ale ten tydzień - dwa, wypadałoby mieć. Tak, żeby w sytuacji takiej jak ta co najwyżej uzupełnić stale przyjmowane leki, i tyle. Dodam jedynie, że Szwedzki rząd kilka lat temu dostarczył wszystkim obywatelom broszurę co robić i co posiadać w razie kryzysu - nie ważne jakiego - wojny, kataklizmu, epidemii, itp. I tego typu zachowanie rządu to norma a nie "sianie paniki" - pisze pan Dalibor.
- Obecnie, kiedy "wsyscyśta sie łobkupili" wypadałoby jeszcze mieć połapane co zrobić, kiedy np. wzięliby nas do szpitala - co z dziećmi, zwierzętami domowymi, itp.. Warto by też np. przemyśleć na podstawie podziału obowiązków w domu, czy np. małżonek/małżonka wiedzą gdzie są wszystkie klucze, ładowarki do sprzętów, dokumenty, hasła do kont, które rachunki są opłacone a które nie, kogo powiadomić, itp.. Może się zdarzyć, że nie będziemy mogli zadzwonić, a te wszystkie informacje nawet na kartce na lodówce to mega komfort psychiczny dla tej drugiej osoby. To tak tyle ode mnie - dodaje.