W "Gazecie Warszawskiej" z 1875 roku, czyli sprzed 146 lat, znalazła się korespondencja z terenów Kurpiowszczyzny. Autor, który przyjechał w okolice Myszyńca, by zerknąć, jak żyją Kurpie, przedstawia niezwykłe fakty z życia ówczesnych mieszkańców naszego regionu.
Ziemia tu w ogóle licha, po większej części piaszczysta - pisze autor korespondencji, wskazując, że ujrzeć można gryki, żyto i owies. Co do ludności, korespondent "Warszawskiej" pisze, że "ludność miejscowa wyłącznie z Kurpiów złożona, którzy nazwę swą otrzymali od od kurpi, czyli obuwia z łyku, jakie kiedyś ich ojcowie nosili; mówię kiedyś, bo dziś wszyscy Kurpie mają buty, których używają tylko w święta i w zimie, w polu zaś przy robocie chodzą boso lub niekiedy w chodakach złożonych z kawałka skóry służącej za podeszwę i osznurowanej do nogi rzemykami na wzór kierpci góralskich".
O samych Kurpiach wysłannik "Warszawskiej" pisze:
Kurp jest po większej części zamożny, pobożny i uczciwy, wódki nie pije wcale, tylko piwo, a od wielkiego święta i barbara (bawara). Wynajęty do pracy, rozpoczyna ją nie prędzej niż o 10 z rana, a często i później znacznie, a przed zachodem słońca już ucieka z pola. Na swojej jednakże niwie są bardziej pracowici, w najmie tylko tak nie skorzy, widać, że zarobku tak bardzo nie potrzebują.
- Wsie kurpiowskie są obszerne, a domy ich porządnie, na wzór kolonistów niemieckich pobudowane, z balów rżniętych pięciocalowych, ze szczytami prostemi, z pewnem przyozdobieniem na zewnątrz, do czego należy i pomalowanie okienne, często wzorzyste przez samorodnego artystę upstrzone. Wewnątrz chat czystość i zdrowe powietrze, podłogi z desek, piece przeważnie kaflane, ściany wybielone, pułap tylko w naturalnym stanie; sprzęty dość liczne, lipowe, nie bez pewnego smaku wykonane - wskazuje autor korespondencji.
Ubiór ich za to bardzo prosty i niezbyt gustowny. Mężczyźni noszą sukmany po kolana, suto z tyłu fałdowane; fałdy te są zawsze nie do par, zwykle po 13, większa ich liczba oznacza już niejako eleganta; sukmany te są z grubego ciemno-brunatnego sukna własnego wyrobu. Kapelusze są za to niskie, dość zgrabne, zastępowane w zimie rogatywką z czarnym barankiem. Kobiety, czy to stare czy młode, zamężne lub nie, noszą się jednako: spódniczka płócienna w jaskrawe paski lub kratki wyrobiona i takież dwa fartuchy, z których jeden służy za okrywkę, głowa zaś obwiązana chusteczką kolorową i strój skończony.
Siurek, dziewczak i... jo
- Lud ten dość przystojny, a między kobietami szczególniej nietrudno o ładną twarzyczkę. Chłopca do lat 20-tu zowią tu pospolicie "siurkiem", a miejscami kryjonem na dziewczynę zaś do zamążpójścia wołają "dziewczak". Żyjąc w pobliżu sąsiednich Prus, używają w mowie wiele wyrazów niemieckich, jak np. na potwierdzenie zamiast "tak" mówią "jo" - pisze korespondent "Warszawskiej".
Nie zabrakło również informacji o zbiorowych śpiewach Kurpiów, czy miasteczku Myszyniec, które wtedy - jak pisze korespondent - posiadało aptekę, pocztę kursującą do Ostrołęki dwa razy tygodniowo, szkołę. Regularnie odbywały się też jarmarki. Korespondent pisze też o drewnianym kościele w Myszyńcu z trzema wieżyczkami, w którym posługiwało czterech kapłanów, dbając o duchowe życie 20 tysięcy parafian.
Całą korespondencję przeczytacie poniżej: