Pożar, który wybuchł w nocy z 13 na 14 marca 1989 r. spowodował ogromne zniszczenia w ostrołęckim kościele pw. św. Antoniego i na długie lata zapadł w pamięci mieszkańców Ostrołęki. Po ponad 34 latach od tych zdarzeń ujawniamy, jak wówczas badano okoliczności tego zdarzenia. Sięgano po tajnych współpracowników - informacje wynoszono nawet... z imienin biskupa, szczegółowo badając nastroje wśród księży. Oto kulisy trwającego przez kilka miesięcy 1989 r. operacyjnego rozpoznania o kryptonimie "Ołtarz".
Od 12 marca 1989 roku w parafii św. Antoniego w Ostrołęce odbywały się rekolekcje. Dzień później, 13 marca ostatnie nabożeństwo odbyło się o godzinie 20:00. Około 22:00 kościelny pogasił świece, wyniósł je do zakrystii, wyłączył światła i zamknął drzwi kościoła.
Godzina 1:30, już 14 marca. Mieszkaniec ulicy Bogusławskiego Wiesław L. jedzie samochodem od ulicy Staszica. Nagle zauważa dym wydobywający się z kościoła od strony ul. Bogusławskiego. Mieszkaniec w przypływie emocji budzi żołnierza, który przysnął na przystanku przy Bogusławskiego w oczekiwaniu na autobus. Następnie biegnie powiadomić kościelnego.
Klasztor płonie
- Usłyszałem walenie do drzwi. Mój znajomy krzyczał - wstawaj, kościół się pali! Do świątyni przybiegłem pierwszy, otworzyłem drzwi od strony PKS, w zakrystii było pełno dymu. Pobiegłem do głównej nawy kościoła. Buchnął stamtąd niesamowity żar - relacjonował kościelny w rozmowie ze "Sztandarem Młodych" z 15.03.1989 r.
Kościelny wraz ze swoim zięciem próbują dostać się do kościoła. Chcą wejść od strony zakrystii, lecz uniemożliwił to dym i wysoka temperatura. Kościelny chciał zapalić światło, ale nie udało się to - wyskakiwał bezpiecznik.
Na miejsce przyjeżdżają strażacy. Około godziny 5:15 kończy się akcja gaśnicza. Zniszczenia są ogromne: zniszczone jest nie tylko wnętrze kościoła, ale i więźba dachowa oraz blacha miedziana, którą pokryty był kościół. Zniszczeniu uległa część witraży okiennych. Ze ścian i sklepienia całkowicie odpadł tynk. Popękała marmurowa posadzka.
Na miejsce, oprócz strażaków, skierowani są funkcjonariusze MO i ZOMO, a także RUSW. Powstaje potrzeba działań na najwyższym szczeblu, bo o pożarze mówi już cała Ostrołęka. Powstają plotki - o… zwłokach jakiegoś mężczyzny znalezionych w środku (nic takiego oczywiście nie miało miejsca, w pożarze nikt nie zginął).
- Ludzie o pożarze kościoła opowiadają różne rzeczy, ale powtarzam, to są plotki - mówi 16.03.1989 "Sztandarowi Młodych" płk Wojciech Kamiński, komendant wojewódzki Straży Pożarnej w Ostrołęce. Twierdzi, że gdyby w kościele były urządzenia przeciwpożarowe, tragedii udałoby się uniknąć.
Dwa miesiące wcześniej, 14 stycznia 1989 r. spalił się biurowiec szpitala w Ostrołęce. Komendant straży jednak uciął spekulacje: - Myślę, że to zbieg okoliczności.
Wierni dzień po pożarze gromadzili się wokół kościoła. "Wiele osób, szczególnie starszych, ociera łzy. Niektorzy deklarują swoją pomoc" - pisała prasa. O pożarze Klasztoru pisały największe polskie media, także wydająca ostatnie tchnienia komunistyczna propagandówka "Trybuna Ludu".
14 marca 1989 r. rano prokurator Prokuratury Rejonowej w Ostrołęce Tadeusz Mierzejewski wydaje postanowienie o wszczęciu śledztwa w sprawie pożaru w kościele i powierza prowadzenie śledztwa Wojewódzkiemu Urzędowi Spraw Wewnętrznych w Ostrołęce, wydział dochodzeniowo-śledczy.
Kryptonim „Ołtarz”
Sprawą błyskawicznie zajmuje się Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych (to nazwa jednostek terenowych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, funkcjonujących w Polsce w latach 1983–1990, utworzonych w wyniku przemianowania komend wojewódzkich Milicji Obywatelskiej). Jeszcze tego samego dnia, 14 marca 1989 r., do szefostwa WUSW wpływa wniosek wszczęcie sprawy operacyjnego sprawdzenia o kryptonimie "Ołtarz".
We wniosku opisano sytuację operacyjną. Wybuchł pożar, spaleniu uległa polichromia (w tym freski), kilkanaście obrazów i drewnianych rzeźb barokowych, główny ołtarz wraz z XVII-wiecznym obrazem Matki Boskiej, zabytkowa chrzcielnica i monstrancja, a do tego chór, organy, żyrandole i boazeria. Poważnie uszkodzonych było 8 ołtarzy bocznych, ambona, wieżyczki dachowe, część witraży, wyposażenie elektro-akustyczne, sklepienia i posadzki marmurowe.
- Wstępnie straty szacuje się na kwotę około 4-5 miliardów złotych (sprzed denominacji - przyp. red.) - zapisano we wniosku. Przypomniano również, że były proboszcz ks. Józef Biernacki - jego postać jeszcze pojawi się w tej historii - w latach 1978-1987 przeprowadził gruntowny remont świątyni.
We wniosku o wszczęcie postępowania (z dnia pożaru) pojawia się już hipoteza: "Ze wstępnych ustaleń wynika, iż najprawdopodobniej przyczyną pożaru mogło być zwarcie instalacji elektrycznej".
We wniosku opatrzonym klauzulą "tajne" wskazano też cele założenia sprawy. Oprócz oczywistych, jak ustalenie okoliczności i przyczyn pożaru (w tym ustalenie osób winnych, ewentualnych sprawców) znalazła się kwestia dotycząca... kontrolowania nastrojów społecznych wśród księży i wiernych - jak napisano: - (...) rozpoznawanie i kontrolowanie reakcji biskupów łomżyńskich oraz kleru dekanatów ostrołęckich i parafian związanych z faktem pożaru.
"Zatwierdzam". Pieczątka i podpis zastępcy szefa WUSW w Ostrołęce ds. Służby Bezpieczeństwa Jana Torczyńskiego rozpoczęła działania operacyjne o kryptonimie "Ołtarz". Trwały one od 14 marca do 3 października 1989 roku.
Pierwsza notatka
Tuż po zatwierdzeniu sprawy o kryptonimie "Ołtarz" funkcjonariusze WUSW ruszają do działań. Jeszcze tego samego dnia jeden z nich pisze blisko trzystronicową notatkę dotyczącą pożaru.
Wskazuje w niej, że o pożarze dowiedział się o 2:50 w nocy od oficera dyżurnego WUSW. Na miejscu miał być już wtedy zastępca szefa Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Ale funkcjonariusz pisze: - Wymieniony nie był dokładnie zorientowany o ewentualnej przyczynie bądź okolicznościach pożaru.
W notatce zapisano też informację o rozmowie z księdzem Czesławem Roszkowskim, ówczesnym proboszczem parafii św. Antoniego, a także wikariuszami, misjonarzami i gospodynią. Mieli oni przypuszczać, że pożar mógł powstać w wyniku zwarcia instalacji elektrycznej.
- Obiekt ze względu na swój stan nie będzie mógł być wykorzystywany przez dłuższy czas do celów religijnych. Konieczne są ekspertyzy stanu obiektu, zaś przywrócenie jego poprzedniego wyglądu jest prawie niemożliwe - pisze funkcjonariusz.
Kto zauważył pożar? Zeznania świadków
Oprócz wspomnianego już świadka Wiesława L., który obudził kościelnego oraz śpiącego na przystanku żołnierza, byli też inni świadkowie całego zdarzenia. Około godziny 1:30 mieszkaniec ulicy Staszica z okna swojego domu zauważył "czerwony odblask" w oknie świątyni. To on zawiadomił straż pożarną.
Służby starały się dotrzeć do wszystkich okolicznych mieszkańców. Ci z ulicy Staszica - jak wskazano w piśmie WUSW - "nic istotnego do sprawy nie wnieśli".
Próbowano też ustalić, kiedy wybuchł pożar. Funkcjonariusze dotarli do dwóch kobiet, które przechodziły ulicą Gomulickiego i Staszica około północy. Genowefa P. i Stanisława Z. nie zauważyły jeszcze wówczas nic niepokojącego. Na przystanku widziały wymienionego wcześniej żołnierza.
Zeznawali także mieszkańcy plebanii - księża i siostry zakonne. Ksiądz Czesław Roszkowski, proboszcz, nikogo nie podejrzewał o podpalenie kościoła. Tak samo zeznali wikariusze. Strażak z brygady, która jako pierwsza dojechała na miejsce oznajmił z kolei, że palił się wtedy ołtarz główny, a dopiero później ogień przedostał się na dach.
Jeden z funkcjonariuszy prowadzących śledztwo pisze krótką notatkę. Skupia się w niej na jednej osobie: to kobieta, która była zatrudniona w Urzędzie Wojewódzkim w Ostrołęce.
- W trakcie uczestniczenia w nabożeństwie w kościele poklasztornym w Ostrołęce dnia 13.03.1989 r. o godz. 18:00 wyczuwała wyraźny swąd, co stało się powodem jej wcześniejszego wyjścia z kościoła. Po pożarze fakt ten skojarzyła, iż mógł być to zapach spowodowany paleniem się instalacji - pisze kapitan WUSW.
Oględziny kościoła
Po zakończeniu akcji gaśniczej utworzono komisję, która dokonała oględzin spalonej świątyni. W jej skład weszli dwaj prokuratorzy rejonowi, trzech ekspertów z Zakładu Kryminalistyki Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej, inspektorzy z Wydziału Kryminalistyki WUSW w Ostrołęce oraz dwóch pracowników z Biura Konserwacji i Dokumentacji Zabytków, a także dwóch księży z parafii św. Antoniego.
Pierwsze wnioski: - Z dotychczasowych ustaleń wynika, że w 65 proc. przyczyną pożaru mogło być zwarcie instalacji elektrycznej.
Ksiądz proboszcz był w Łomży, gdzie opowiedział o zaistniałej sytuacji. Do ostrołęckiego klasztoru przyjeżdża biskup pomocniczy Tadeusz Zawistowski. 14 marca o godz. 18:00 w salce katechetycznej proboszcz Czesław Roszkowski odprawia pierwszą mszę świętą po pożarze. Poinformował, że trwające rekolekcje są odwołane, a msze będą odprawiane na ołtarzu polowym na dziedzińcu. Kilka dni później nabożeństwo na ołtarzu polowym celebruje biskup Juliusz Paetz.
Sataniści? Komuniści? Służby badały reakcję księży
W piśmie z 15 marca, a więc dzień po pożarze, jeden z funkcjonariuszy referuje, że "w komentarzach na temat pożaru wyrażany jest przede wszystkim ogromny żal". - Odnośnie jego przyczyn, dominuje opinia, iż powstał on na skutek awarii instalacji elektrycznej - pisze.
Ale są też inne pogłoski, co kapitan WUSW skrzętnie odnotowuje:
Z innych wypowiedzi wynika, że pożar nastąpił na skutek celowego podpalenia przez satanistów bądź innych wrogów Kościoła, w tym również komunistów. Notuje się również opinie, że kościół wcześniej skradziono z dział sztuki i podpalono w celu zatarcia śladów. W środowisku kleru parafii ostrołęckich powątpiewa się aby pożar wybuchł od awarii instalacji elektrycznej. Duchowni bliżej są wersji celowego podpalenia.
Funkcjonariusze WUSW dość sprawnie docierają do swoich źródeł w Kościele. Z dokumentów znajdujących się w aktach sprawy wynika, że bardzo interesowało ich, co na ten temat mówią księża. 16 marca, a więc dwa dni po pożarze, kapitan WUSW zajmujący się sprawą pisze kolejną notatkę. Twierdzi, że duchowni z dużym ożywieniem spekulują odnośnie przyczyn pożaru Klasztoru.
- Charakterystycznym jest, iż coraz większa grupa księży skłania się do wersji awarii instalacji elektrycznej, która ich zdaniem została najprawdopodobniej wadliwie wykonana ze względu na znaczne skąpstwo byłego proboszcza ks. Biernackiego, starającego się w ich opinii oszczędzić na wszystkim - pisze funkcjonariusz.
Przedstawiciel służb wskazuje, że księża mówią, iż do zdarzenia przyczynili się też "pseudo-eksperci, którzy odbierali instalacje":
Wskazuje się również, iż "głupia" oszczędność w celu uniknięcia kosztów związanych z zainstalowaniem urządzeń przeciwpożarowych spowodowała, że tak Kościół, jak i Miasto Ostrołęka, straciło swój najcenniejszy zabytek klasy "0". Wskazuje się, że konserwator wojewódzki, jako fachowiec, też nie jest bez winy.
Funkcjonariusze WUSW, prowadząc operację rozpoznania o kryptonimie "Ołtarz", ustalili też, że kierownictwo kurii miało polecić ostrołęckim księżom zachowanie rozwagi w komentarzach odnośnie przyczyn pożaru, do czasu kiedy eksperci nie zajmą stanowiska w tej sprawie. Kolejnego dnia pojawia się nowy raport i znów wskazano w nim, że duchowni skłaniają się ku wersji związanej z awarią elektryki. Twierdzą, że podpalenie w związku z zamknięciem kościoła oraz wysoko ulokowanymi oknami "było praktycznie niemożliwe".
Kuzyn biskupa - elektryk
W piśmie z 16 marca zawarto informację, że administracja parafii św. Antoniego wykazuje teraz zainteresowanie zamontowaniem urządzeń przeciwpożarowych. Najpierw trzeba jednak wyjaśnić, dlaczego wybuchł pożar. Na tym skupiają się funkcjonariusze.
Postanowiono przyjrzeć się instalacji elektrycznej, jaka była wówczas w Klasztorze. Okazało się, że wykonano ją ok. 1974 r. i zrobić miał to bliżej nieznany z nazwiska... kuzyn biskupa Mikołaja Sasinowskiego. Kilka lat przed pożarem były dokonywane przeróbki instalacji przez człowieka z Ostrołęki, który w momencie pożaru był już w USA. Mężczyzna, który aktualnie konserwował instalację, zeznał, że wymieniał tylko bezpieczniki na automatyczne, a innych przeróbek nie dokonywał.
- W tablicy głównej znajdowały się wyłączniki poszczególnych obwodów i wyłącznik główny. Ten ostatni nie był używany, gdyż po jego wyłączeniu gasło światło na korytarzach w części mieszkalnej. W takim stanie rzeczy po wyłączeniu poszczególnych obwodów część instalacji pozostawała pod napięciem. Czyli całość oświetlenia mogła być wyłączona, natomiast w gniazdkach wtykowych było napięcie. Jedno z takich gniazd zamontowane było na drewnianej powierzchni ołtarza - wskazano.
Tydzień po pożarze. Dwie wersje
21 marca 1989 roku. Minął tydzień od czasu pożaru, o którym mówiła cała Ostrołęka. Przez trzy dni po pożarze eksperci dokonywali oględzin kościoła. Po siedmiu dniach w siedzibie WUSW powstaje szczegółowy plan czynności śledczych.
Pojawiają się informacje z oględzin: źródło pożaru miało znajdować się przy ołtarzu głównym, gdzie stwierdzono "najbardziej intensywne działanie ognia". Tam też zabezpieczono szczątki instalacji elektrycznej. Duże zniszczenia były też na chórze i - jak zeznali księża i kościelny - w tym miejscu zaczęło się palić już w momencie, gdy trwała akcja gaśnicza.
21 marca funkcjonariusze stawiają dwie hipotezy dotyczące pożaru:
- zwarcie w instalacji elektrycznej
- zaprószenie ognia lub podpalenie
Druga z tych wersji, jak napisano, jest "mało prawdopodobna”, ale "na obecnym etapie śledztwa nie można jej całkowicie wykluczyć".
Zlecono szereg czynności śledczych: powołanie biegłych, dodatkowe przesłuchania księży (w tym ustalenie personaliów księdza i ministranta przy ostatniej mszy św. przed pożarem). Tego samego dnia do Łomży wysyłany jest szyfrogram z prośbą o ustalenie danych elektryka - kuzyna biskupa Sasinowskiego.
Zmiana nastrojów wśród księży. Mówili o „aparacie władzy”
Warto podkreślić, że na tym etapie śledztwa, 21 marca 1989 r., mocno zmieniły się nastroje wśród księży. Funkcjonariusze WUSW z wyraźnym niepokojem wyczuwanym w treści notatki zauważają, że wśród duchowieństwa wciąż dyskutuje się o pożarze i coraz częściej mówi się o "celowym działaniu".
Księża mieli wątpliwości co do tego, że pożar wybuchł w dwóch przeciwległych miejscach kościoła, zaskakujące dla nich było też to, że na środku świątyni ławki były jedynie w części uszkodzone.
- Wśród zdecydowanej części duchownych panuje opinia, że pożar był wynikiem zemsty ze strony wrogów Kościoła. Wyklucza się, aby sprawcami byli ludzie młodzi. Zdaniem niektórych wypowiadających się, wszystko wskazuje na to, że sprawcy wywodzą się z kręgu zawodowców, mających powiązania z aparatem władzy - pisze funkcjonariusz w notatce, dokładnie tydzień po pożarze.
Informacje od TW: Imieniny u biskupa...
Już na samym początku operacji „Ołtarz” pojawiają się wątpliwości dotyczące... akcji gaśniczej. Zgłasza je tajny współpracownik o pseudonimie Dawid. TW informuje, że zakładowa straż z Ostrołęckich Zakładów Celulozowo-Papierniczych brała udział w gaszeniu pożaru. Jednocześnie donosi... na dyspozytora. Wskazując go z imienia i nazwiska zeznaje, że "skłamał dowodzącego akcją i nie wysłał wozu bojowego typu Tatra".
- Wymieniony oświadczył, że nie może jej wysłać z uwagi na brak kierowcy. W tym czasie dyżur nocny w Straży Pożarnej OZCP miało trzech kierowców i tyko jeden z wozem bojowym został skierowany do gaszenia pożaru - zdradził TW. W ocenie współpracownika służb, takie zachowanie dyspozytora "wynikało z tego, iż jest on niewierzącym lub świadkiem Jehowy i celowo nie udzielił pomocy w tym zdarzeniu". Choć dokument z zeznaniem TW trafił do akt sprawy, to wygląda na to, że funkcjonariusze podeszli do tych ustaleń z rezerwą. Wątek dyspozytora w dalszej części postępowania jest pominięty.
Funkcjonariusze WUSW sięgają też po kolejnych tajnych współpracowników. Jedna z osób będących TW, o pseudonimie Luiza, doskonale orientuje się w środowisku kościelnym. Wynosi informacje... z przyjęcia imieninowego biskupa Edwarda Samsela. Z informacji TW Luiza, które trafiło do akt śledztwa, wynika, że biskup Tadeusz Zawistowski miał być mocno niezadowolony z faktu pożaru w Ostrołęce. Winą miał obarczać proboszcza Roszkowskiego.
- Określił go chłopkiem nadającym się do pracy w głębokim terenie - donosi TW Luiza. Biskup miał mówić, że ksiądz Roszkowski "otrzymał perłę i zniszczył ją". Uczestniczący w przyjęciu księża mieli z kolei oskarżać satanistów i komunistów o podpalenie kościoła.
Jeden z księży z Jedwabnego miał stwierdzić, że niektórzy księża nie dbają o powierzone mienie, nie remontują instalacji elektrycznych, a w razie nieszczęścia szukają kozłów ofiarnych. Stwierdził, że w ostrołęckim Klasztorze feralnej nocy "nie był wyłączony prąd".
Funkcjonariusze zasięgają również informacji uzyskanej od tajnego współpracownika z zakonu jezuitów. Dlaczego? W czasie pożaru w Klasztorze trwały rekolekcje i nocowali tam dwaj jezuici (z Gdyni i Poznania). Mieli oni mówić współbraciom, że kościół został podpalony, "ponieważ pożar był najgwałtowniejszy przy ołtarzu, natomiast gdzie indziej dało się go ugasić".
Jak informuje TW Tadeusz, w zakonie panuje bojowy nastrój: rozpowszechniona jest opinia o celowym podpaleniu kościoła przez esbeków. Wspomniani jezuici mówili, że "widzieli w czasie pożaru głównego szefa SB z Ostrołęki i wielu pracowników tej służby, których wskazywał miejscowy ksiądz". Pożar jezuici uznawali za kolejny akt "zemsty komunistów na kościele".
Swoje przemyślenia przekazuje również tajny współpracownik o pseudonimie Szczepan. Ten z kolei donosi, że wśród duchownych znających bardzo dobrze księdza Biernackiego (poprzedniego proboszcza, za którego remontowano instalację elektryczną) panuje opinia, że ksiądz Biernacki zbyt mocno oszczędzał i w związku z tym instalacja mogła być wadliwie założona. Z akt: - Duchownym nasuwa się refleksja, co to za specjalista mógł podpisać odbiór tak wykonanej instalacji.
Z kolei TW Józef przekazuje, że część duchownych w sąsiedztwie Ostrołęki po pożarze Klasztoru zdecydowała się na sprawdzenie instalacji elektrycznych w administrowanych przez nich kościołach.
Chcieli wiedzieć o konfliktach w kościele
28 marca 1989 r. w kolejnym planie czynności śledczych funkcjonariusze decydują się na zasięgnięcie wiedzy od "osobowych źródeł informacji". Choć za prawdopodobną przyczynę pożaru uważa się zwarcie w instalacji elektrycznej, to wciąż nie wyklucza się wersji z podpaleniem. Dlatego śledczy chcą wiedzieć, czy między duchownymi, zakonnicami, służb kościelną i między wymienionymi a parafianami były jakiekolwiek konflikty.
- Chodzi o takie konflikty, które ewentualnie mogły zrodzić chęć zemsty poprzez podpalenie kościoła - napisano w planie śledczym. Sprawdzane ma być też to, czy były już przypadki nieostrożnego obchodzenia się z ogniem albo niewłaściwego funkcjonowania instalacji elektrycznej.
Ustalone mają być też m.in. personalia ministrantów i zbierane "istotne komentarze społeczeństwa na temat pożaru celem ewentualnego wykorzystania w przedmiotowej sprawie". Jak się okazało, główna hipoteza utrzymała się do końca.
Finał działań operacyjnych
26 lipca 1989 r. Od pożaru klasztoru minęło już kilka miesięcy. Przeprowadzono szereg czynności i jeden z funkcjonariuszy pisze notatkę służbową:
Z dotychczasowych ustaleń śledztwa oraz zebranych operacyjnie informacji wynika, iż pożar nie został spowodowany umyślnym podpaleniem lub też zaprószeniem ognia.
Jako przyczynę pożaru w notatce wskazuje się wadliwie wykonaną instalację elektryczną. Pada jednak zastrzeżenie: z ostateczną opinią należy wstrzymać się do chwili uzyskania wyników ekspertyz prowadzonych przez specjalistów z Warszawy.
30 września 1989 roku. Funkcjonariusz w stopniu kapitana zajmujący się tą sprawą pisze wniosek o jej zakończenie. Podkreśla, że po sprawdzeniu wszystkich okoliczności sprawy "nie stwierdzono, aby pożar kościoła w Ostrołęce zaistniał w wyniku przestępstwa". Kilka dni później, 3 października, sprawa operacyjnego rozpoznania o kryptonimie "Ołtarz" zostaje zakończona.
- w artykule wykorzystano dane znajdujące się w zasobach Instytutu Pamięci Narodowej
- zdjęcia z marca 1989 r. pochodzą z archiwum parafii św. Antoniego Padewskiego w Ostrołęce