Bobry dają się we znaki mieszkańcom powiatu ostrołęckiego. To pewnie niedobitki szkodników, z którymi tak zaciekle walczył rząd...

Od pewnego czasu bobry to niemały problem mieszkańców powiatu ostrołęckiego. Odbudowa populacji bobra europejskiego w Polsce była niewątpliwym sukcesem biologów, lecz objęcie zwierząt ochroną spowodowało bardzo szybki rozrost ich populacji, co wiąże się z coraz większą ilością żeremi.

Ostatnio w miejscowości Zabrodzie (gm. Olszewo-Borki) straż pożarna rozbierała dwie tamy zbudowane przez bobry. Tamy ograniczały przepływ wody i powodowały wylewanie się wody na drogę i posesje.

To zapewne nie ostatni taki przypadek. W ubiegłym roku o szkodach poczynionych przez bobry pisaliśmy kilkakrotnie.

Niestety, niektórzy rozwiązują problemy z bobrami na własną rękę. Najgłośniejszy przypadek miał miejsce w czerwcu 2009 roku. Wtedy w Narwi - przy kratach poboru wody w Zespole Elektrowni Ostrołęka - znaleziono aż dziewięć nieżywych bobrów. Zwierzęta zostały otrute lub ogłuszone ładunkiem wybuchowym.  

Podejrzewamy też, że i teraz może dochodzić do podobnych „samosądów” na bobrach. Tym bardziej, że w mediach utrwalono wizerunek bobra jako najgorszego zła. Stało się tak po wypowiedzi Jerzego Millera, szefa MSWiA, który w 2010 roku obarczył zwierzęta częściową odpowiedzialnością za powodzie.
- To zwierzątko, które zagnieździło się na całej długości wałów Wisły i Odry, drąży kanały, w związku z czym wały przypominają ser szwajcarski - mówił wtedy szef MSWiA.

Zepchnięcie odpowiedzialności na bobry było sygnałem do rozpoczęcia masowego odstrzeliwania tych zwierząt. Już wtedy pojawiły się głosy, że jest to nieudolna próba ratowania wizerunku rządu Donalda Tuska, który nijak nie potrafił poradzić sobie z powodzią i jej tragicznymi skutkami.

A wody w rzekach znowu niebezpiecznie przybywa.