eOstroleka.pl
Ostrołęka,

Janusz Kotowski ma plan B na wypadek przegranych wyborów

REKLAMA
zdjecie 5382
zdjecie 5382
fot. eOstroleka.plfot. eOstroleka.pl
REKLAMA

W razie przegranych wyborów samorządowych, obecny prezydent Ostrołęki, Janusz Kotowski, chciałby wrócić do pracy w oświacie. „Jeśli po zakończeniu pracy w samorządzie pojawiłaby się szansa powrotu do pracy nauczyciela, podjąłbym z chęcią to wyzwanie” - mówi Kotowski w wywiadzie dla Portalu Samorządowego.

Na internetowej stronie Portalu Samorządowego ukazał się wywiad z Januszem Kotowskim Punktem wyjścia do rozmowy z urzędującym od blisko 11 lat prezydentem Ostrołęki jest przypadający na 14 października Dzień Edukacji Narodowej. W przeszłości Kotowski przez 17 lat pracował jako nauczyciel.

W wywiadzie dla PS, prezydent Kotowski mówi m.in. o perspektywach w zawodzie nauczyciela, zamieszaniu wokół reformy oświatowej, zarobkach pracowników oświaty oraz swoim planie B na wypadek przegranych wyborów samorządowych. Zapraszam do lektury.

Portal Samorządowy: Jakiego przedmiotu uczył pan w szkole?

Janusz Kotowski: Miałem trzy specjalności. Uczyłem religii, filozofii i języka niemieckiego. W sumie jako nauczyciel pracowałem siedemnaście lat. Kawał czasu.

PS: Jak pan wspomina te czasy?

JK: Zawsze ze wzruszeniem i poczuciem, że był to bardzo wartościowy czas w moim życiu - jeśli chodzi o sprawy zawodowe. Nieskromnie mówiąc, zawsze miałem bardzo dobre relacje z młodymi ludźmi. Poza jednym rokiem, cały czas pracowałem z młodzieżą dorastającą. Uczyłem w szkołach, kiedyś nazywanymi średnimi, później gimnazjalnymi. Teraz chyba znów można o nich mówić "średnie".

PS:Jak zmieniło się pana podejście do oświaty, kiedy został pan prezydentem miasta? Przeszedł na ciemną stronę mocy.

JK: Jako nauczyciel miałem swoje zadanie. W 45 minut dotrzeć z pewnymi ważnymi rzeczami do młodego człowieka. Ale cała sprawa obudowy, tego jak szkoła funkcjonowała, skąd pochodziły pieniądze na to, wtedy mnie nie interesowała. Pierwsza różnica, jaką odczułem po objęciu stanowiska prezydenta, to dużo większa odpowiedzialność za oświatę. Teraz odpowiadam za cały system. Chodzi tu zarówno o to, by w szkołach działo się dobrze w sensie dydaktycznym czy wychowawczym, ale żeby szkoła w systemie samorządowym funkcjonowała jak najlepiej. Choć odpowiedzialność zdecydowanie mi się poszerzyła, to nie znaczy, że jest ona ważniejsza niż kiedyś. Jest inna. W miastach na prawach powiatu, takich jak Ostrołęka, która ma budżet na poziomie 300 milionów złotych, na liście wydatków oświata jest zdecydowanie na pierwszym miejscu. Budżet na ten cel stanowi 46 procent. To oznacza, że praktycznie połowa środków miasta idzie na to, żeby na dobrym poziomie utrzymać przedszkola i szkoły.

PS: Kiedy zaczął pan decydować o podziale budżetu na oświatę, koledzy z dawnej pracy odwrócili się?

Mam wrażenie, że nie. Może dlatego, że Ostrołęka - mimo niezbyt bogatych możliwości - w ostaniach latach bardzo mocno postawiła na oświatę. Szkoły poszły do przodu. Wszystkie przeszły termomodernizację. Mamy jedenaście boisk ze sztuczną nawierzchnią. Warunki pracy nauczycieli, uczniów, pracowników szkoły poprawiły się. Dlatego mam nadzieje, że w tym środowisku nie straciłem znajomych. Natomiast napięcia rzeczywiście były. Głównie, gdy chodziło o sprawy organizacji pracy w szkole i tak zwanych godzin nadliczbowych. Myśmy w Ostrołęce postawili sobie jasny cel - uniknięcie zwolnień wśród nauczycieli. Mimo, że niż demograficzny dotarł i tutaj, uczniów było mniej, tym samym godzin do podziału też było mniej. Dlatego próbowaliśmy wykorzystać wszystkie możliwe rezerwy, by nie stracić dobrych ludzi. Znaleźliśmy na to sposób - ograniczyliśmy nadliczbówki. Tym samym, nawet dobry, sprawdzony nauczyciel może liczyć w mieście na etat. Kiedy zostaje kilka godzin do podziału, dyrektor wyrzuca je na wakat. Tym samym dajemy szansę nowemu nauczycielowi, który został zwolniony, czy jest zaraz po studiach i bardzo chce pracować, a nikt do tej pory nie dał mu szansy.

PS: Czyli uciął pan dorabianie. To nie mogło się spodobać.

JK: To nie było na zasadzie dyrektywy. To były żmudne, długie, nieraz stanowcze rozmowy z dyrektorami szkół. Jedni współpracowali w tej sprawie chętniej, drudzy mniej. Nieraz zastanawiali się, jak dobremu nauczycielowi zabiorą dodatkowe pół etatu. Ja w takich momentach delikatnie sugerowałem, że jeśli założą swoją szkołę, to ja im słowa nie powiem. Mogą dzielić pracę jak chcą, jednej osobie dać nawet trzy etaty. Ale dopóki mówimy o szkołach samorządowych, to trzeba dzielić sprawiedliwie. W efekcie przez ostatnie lata w naszych szkołach nie było ani jednego zwolnienia, jeśli chodzi o nauczycieli pracujących na etacie. Wiadomo, że w przypadku zastępstw ta umowa wygasała. Druga rzecz, jaką wprowadziłem w mieście, to polityka wobec nauczycieli emerytów. Staramy się, aby nauczyciele, którzy uzyskali wiek emerytalny, odchodzili na emeryturę. Ktoś powie, że to strata dla oświaty, bo odchodzą ludzie doświadczeni. Rozumiem to. Ale z drugiej strony, kto da szansę tym młodym ludziom, którzy wykształcili się, są pełni energii, mają entuzjazm? Dlatego grzecznie, ale zdecydowanie działamy. Choć teraz sobie przypomniałem, wracając do pani poprzedniego pytania. Miałem kilka nieprzyjemności w związku ze zmianą pracy. Moja koleżanka po fachu, odchodząc na emeryturę - oczywiście z pełnym świadczeniem, broń Boże kogoś skazywać na głód - powiedziała mi, że jako prezydent przestałem rozumieć nauczycieli. Inny kolega, który stracił nadliczbówki przyszedł do mnie i pytał czy to przeze mnie. Pewnie dyrektor szkoły, pytany dlaczego tak się dzieje, powiedział, że mu prezydent kazał. A ja tylko wyznaczam kierunek zmian. Bo kazać do końca nie mogę. Pewnego razu emerytowana nauczycielka, która chciała dalej pracować w szkole, na ulicy dosadnie powiedziała mi, co o mnie myśli. Mam twardą skórę. Ale przykro mi było, że moje dziecko to usłyszało. Podkreślę jedno - ja nie przerwałem jej pracy, ta pani osiągnęła już wiek emerytalny. W takich momentach mam tylko jeden argument, że w miejsce emerytowanych nauczycieli zatrudniani są młodzi ludzie. Dajemy im poczucie stabilności w życiu prywatnym i możliwość rozpoczęcia awansu zawodowego.

PS: Kiedyś powiedział mi pan, że każdy samorządowiec powinien mieć plan B. U pana jest nim powrót do wykonywania zawodu.

JK: Cały czas jestem na to otwarty. Dla mnie nie byłaby to żadna degradacja. Nieraz słyszałem od znajomych, że myśląc o powrocie zwariowałem. Jak to - znów miałbym uczyć w szkole. Nie widzę tego tak. Dla mnie praca z młodym człowiekiem to wielki przywilej. Mam pełną świadomość, że moja obecna praca nie jest na stałe, nie doprowadzi mnie do emerytury. Oczywiście powalczę jeszcze i będę się starał wykorzystywać moje doświadczenie i umiejętności jako samorządowca. Ale wiadomo, że kiedy przychodzi koniec kadencji albo się wygra w wyborach, albo nie. Więc jeśli po zakończeniu pracy w samorządzie pojawiłaby się szansa powrotu do pracy nauczyciela, podjąłbym z chęcią to wyzwanie. Przy czym musiałbym się liczyć z wieloma trudnościami. Utraciłem uprawnienia nauczyciela mianowanego. Po kilkunastu latach przerwy pewnie wracałbym jako nauczyciel kontraktowy. I tak nie byłby to dla mnie problem.

PS: A zarobki? Byłyby dużo mniejsze, a w domu czeka trójka dzieci...

JK: Dużo nie potrzebuję. Zawsze żyłem skromnie i nigdy niczego mi nie brakowało. Mam taką zasadę wyniesioną z domu rodzinnego, że oszczędza się na sobie i na żonie, a na dzieciach nigdy. Ale na pewno byłoby skromniej. Jestem przeświadczony, że intensywną pracą w zawodzie nauczyciela na podstawowe rzeczy można zapracować.

PS: Walka związków zawodowych o podwyżki dla nauczycieli jest uzasadniona? Dziś nauczyciel stażysta zarabia niewiele więcej niż wynosi płaca minimalna. Za pięć lat studiów, ciągłe doszkalanie się, to nie jest dużo.

JK: Oczywiście, że nie jest. Choć widzę różnicę. Kiedy jeszcze pracowałem w szkole, to małżeństwo nauczycieli nie mogło sobie pozwolić na wyjazd zagraniczny w wakacje. To był zbyt duży koszt. Dzisiaj obserwuję, że małżeństwo nauczycieli dyplomowanych już stać na pewne rzeczy. Daleki jestem od tego, że są to zarobki gwarantujące spokojny dostatek. Jednak w perspektywie lat zmiany są. Jestem także za tym, żeby nauczyciele lepiej zarabiali, ale wszystko trzeba widzieć w pewnym kontekście. Wykształcony nauczyciel zastanawia się, czemu mało zarabia, młody lekarz podkreśla, że skończył tak trudne studia, a ma parę groszy na koncie, policjant mówi, że się naraża dla innych i za mało mu za to płacą. Opowiem pani pewną anegdotę. Pod koniec drugiej kadencji spotkałem się z samorządowcami z małego niemieckiego miasta. Opowiedziałem im, że mam tak dobrze rozłożone raty za dom, że kiedy skończy mi się kolejna kadencja, to będę na "czysto". Oni jakoś dziwnie na mnie popatrzyli. Po jakimś czasie pytają, dlaczego tak żartuję z tymi zarobkami. Długo musiałem ich przekonywać, że prezydent miasta, były wicemarszałek województwa, musiał wziąć kredyt na zakup starego domu do remontu. Zresztą mam wrażenie, że i tak do końca mi nie uwierzyli. Nie powiedziałbym, że to związki zawodowe walczą o podwyżki. Widzę troskę rządu i pani minister edukacji narodowej o to, żeby stopniowo - nie tylko wśród nauczycieli - podnosić wynagrodzenia. Zaś sytuacja związków jest inna. Związek ma prawo oczekiwać, żądać, wymagać, pokrzyczeć. Samorząd i rząd mają spełnić ich oczekiwania. Powiem tak - szanuję pracę związków, ale moim zdaniem ich przedstawiciele powinni też starać się współpracować, a nie tylko żądać.  

PS: Jeśli wróci pan do zawodu nauczyciela, to zgodnie z planem resortu, by otrzymywać 500 plus dla nauczycieli, będzie pan oceniany przez dyrektora szkoły. Co pan na to?

JK: Obszar oceniania nigdy nie jest łatwym, szczególnie jeśli chodzi o wąskie sprawy zawodowe. To, jak nauczyciel realizuje program, można jakoś sprawdzić. Natomiast jeśli chodzi o całokształt spraw wychowawczych czy postaw, jakie reprezentuje, to na pewno nie będzie łatwe. Co do zasady jestem zwolennikiem tego, aby praca nauczycieli w jakiś sposób była weryfikowana. Mam czasem przeświadczenie, że niestety w szkołach pracuje trochę słabych nauczycieli. Mają umowę na stałe, przychodzą na lekcję, wpisują temat do dziennika i koniec. Obecnie nie ma prawa, które umożliwiłoby weryfikację ich pracy. Jestem przekonany, że warto by było wypracować pewne instrumenty, które promowałyby nauczycieli najlepszych.

PS: MEN zakłada, że do lepszej pracy będzie motywowało 500 plus dla nauczycieli.

JK: Motywacja finansowa mobilizuje do różnych wysiłków.

PS: Tylko że na ten rodzaj motywacji będą mogli liczyć jedynie "moralni" nauczyciele.

JK: Mam doświadczenie ze swojej szkoły, gdzie historii i wiedzy o społeczeństwie uczył ubek. Nie działo się to 40 czy 50 lat temu, a 20. Widziałem donosy w IPN, poznałem jego pismo. To ten sam człowiek. Nie przekreślam go, czasem się za niego modlę, ale facet, który za kasę donosił na ludzi, uczy młodych ludzi historii Polski czy wiedzy o społeczeństwie? Po prostu nie przystoi.

PS: Jak u pana w mieście przebiegła reforma edukacji?

JK: Wszystko przeszło spokojnie. Jestem i wójtem i starostą, przez co było mi łatwiej. Jeśli chodzi o sprawy lokalowe, to osiągnęliśmy same korzyści. Mała szkółka podstawowa, która mieściła się w jednym budynku z popularnym liceum, przeszła do innego budynku. Zyskała przestrzeń, boisko, jadalnię. Z kolei liceum ma powiększony budynek.

PS: Trudności nie było?

JK: Były na początku. Niektórzy nauczyciele muszą łączyć pracę w kilku szkołach. Jest to pewne utrudnienie. Jednak wydaje mi się, że to i tak lepsze rozwiązanie niż zwolnienie kogoś. Mimo że udało się uniknąć zwolnień, część nauczycieli marudzi i narzeka. Zmiany organizacyjne dotyczyły też długości pracy niektórych szkół. Jedne działają dłużej, inne krócej. Jeśli komuś zależy na dostrzeżeniu dobrych efektów reformy, a między innymi jest to wydłużenie nauki w liceach, to spojrzy spokojniej na te niedogodności. Reforma da dobre owoce, zwłaszcza na  średnim poziomie nauczania. W Katowicach uczniowie jednej ze szkół musieli zabierać ze sobą krzesła i ławki, bo klasa była tak liczna. Nauczyciele ze szkoły w Rusi pokój nauczycielski mieli zorganizowany w kontenerze postawionym obok szkoły. Niedawno media obiegła historia 12-latka, który przez brak pieczątki w legitymacji miał zostać wyproszony z pociągu. Czyli nie wszędzie zmiany przeszły bezproblemowo. Nie mówię, że trudności nie ma. Jednak przy powyższych przykładach pojawia się pytanie, czy to problem reformy, czy organizacji pracy na miejscu. Wydaje mi się, że wokół dyskusji nad reformą dobitnie wyszły podziały polityczne w Polsce. Tam, gdzie jest przychylne spojrzenie na zmiany ze strony samorządu, zmiany przeszły łatwiej. Zaś tam, gdzie z góry stwierdzono, że zmiany są złe, bo to nie ten rząd, to i trudności było więcej.

PS: Mając na uwadze to, że wydatki na oświatę stanowią połowę budżetu, uprawnione jest mówienie przez nauczycieli czy dyrektorów szkół, że jest za mało pieniędzy na ten cel?

JK: Problem jest systemowy. Subwencji oświatowej przez ostatnie lata ubywało. W końcówce lat 90. strona rządowa przekazywała samorządom subwencję oświatową, która pokrywała około 87 proc. wydatków. Dziś jest to około 60 proc. Dla Ostrołęki oznacza to kilkadziesiąt milionów złotych różnicy. Z jednej strony oświata w budżecie jest głównym wydatkiem, z drugiej prawdą jest, że w szkołach nie widać tego bogactwa. To, że dyrektorzy czy nauczyciele uważają, że grosza na oświatę jest za mało, jest uprawione. Przy czym zwróciłbym uwagę na to, że samorząd dokłada z własnych dochodów. Ostrołęka na oświatę przeznacza grubo ponad 100 milionów złotych. Z własnej kasy dokładamy kilkadziesiąt milionów złotych. A mieszkańcy nie widzą tego, że szkoła czy przedszkole dobrze funkcjonuje, dla nich jest to normą. Widzą, że ulica jest dziurawa. Z dochodów własnych, które moglibyśmy przeznaczyć na jej załatanie, pieniądze przeznaczamy na oświatę.

PS: Samorządowcy narzekają, że rząd zrzuca na was dodatkowe obowiązki oświatowe, nie dając na ich realizację pieniędzy. Ma pan takie odczucie?

JK: Tę kwestię muszę podzielić na dwa osobne okresy. W tym i ubiegłym roku doświadczyłem wielkiego wsparcia ze strony rządu. Nie chodzi o wsparcie na zasadzie: prezydent chce wyremontować gabinet czy kupić nowe auto służbowe. Mój służbowy samochód ma 13 lat, do Warszawy już nie daje rady dojechać. Jeżdżę swoim. Chodzi o wsparcie zasadnicze, widoczne choćby przy finansowaniu przedszkoli. Wcześniej nie doświadczałem takiej pomocy. Może dlatego, że zostałem naznaczony jako człowiek "tej" partii? Chociaż ja jestem samorządowcem, dobro mieszkańców jest dla mnie najważniejsze. Co do zasady przerzucania zadań, to widać, że tendencja jest wzrostowa. Nie tylko w oświacie, ale i w pomocy społecznej.

PS: Wnioskował pan o pieniądze z rezerwy budżetowej 0,4% na dostosowanie szkół do reformy?

JK: W kwietniu wnioskowaliśmy o 387 tys. zł z subwencji ogólnej.

PS: Ostrołęka dostała te pieniądze?

JK: Nie udało się. Nie zmieściliśmy się w założeniach udzielania tego wsparcia. Pomoc była przy przekształcaniu szkół, a my mieliśmy same włączenia. Było nam smutno. Nie dlatego, że rząd nas źle potraktował, ale dlatego, że nie zmieściliśmy się w systemie. Obecnie wnioskujemy o 466 tys. zł ze środków, które zostały w rezerwie. Wiadomo, że potrzeby są. Kiedy szkoła podstawowa przeniosła się do budynku gimnazjum, musieliśmy przerobić łazienki. A to wszystko kosztuje.

PS: To ile kosztowała was reforma oświaty?

JK: By przygotować placówki na nowy rok szkolny, wydaliśmy około 500 tys. zł. Trudno powiedzieć, ile z tej kwoty musieliśmy wyłożyć z racji reformy, część remontów planowaliśmy.

Wasze opinie

STOP HEJT. Twoje zdanie jest ważne, ale nie może ranić innych.
Zastanów się, zanim dodasz komentarz
Brak możliwości komentowania artykułu po trzech dniach od daty publikacji.
Komentarze po 7 dniach są czyszczone.
Kalendarz imprez
kwiecień 2024
PnWtŚrCzPtSoNd
dk1 dk2 dk3 dk4 dk5 dk6 dk7
dk8 dk9 dk10 dk11 dk12 dk13 dk14
dk15 dk16 dk17 dk18 dk19 dk20 dk21
dk22 dk23 dk24 dk25 dk26 dk27 dk28
dk29  30  1  2  3  4  5
×